Artykuły

Czerwone i Czarne

Szmerek na widowni, czasami oklaski, śmieszki - dawno już tego nie doświadczałem w teatrze. Pewne zachowania skończyły się wraz z abdykacją starego reżimu, który z teatrem żył w fenomenalnej symbiozie. Jeśli jakiś Hamlet powiedział, że Dania jest więzieniem, to publiczność natych­miast wiedziała, że ta Dania to nie Dania, tylko coś zupełnie innego. System znaków, aluzji, metafor i półsłówek stwarzał klarowną więź i czytelne poro­zumienie. Nawet cenzura prowadziła grę zgodną ze znanymi zasadami. Czyli: "oczko moje, co tak strzelasz?".

Niemało sierot (krytycznych) opłakuje te piękne czasy, gdy fotel recenzenta stał na publicznym placu. Dzisiaj ów plac przypomina bydlęcy targ, na którym miejsca dla teatru w ogóle nie ma. Teatr schował się na bulwarze albo w wysokich partiach Parnasu, i generalnie wypina się na tak zwaną rzeczy­wistość. Może to i dobrze, bo podobno jest już normalnie i teatr wreszcie może sobie bimbać w tym własnym domu.

Wszelako, z tak zwanej drugiej strony, polska glista czy inna stonoga nie chce się przepoczwarzyć w barwnego motyla i kto wie, czy te mordy, które chcą nas wziąć za mordę, nie zasługują na teatralne wymordowanie. Czyli inaczej mówiąc, wcale bym się nie zdziwił, gdyby teatr znowu wszedł w spór z rzeczywistością, zważywszy, że ta ostatnia przechodzi nieapetyczne konwulsje. A skoro tak, to - wola Boska i skrzypce - nie pozostaje mi nic innego, jak wystąpić w charakterze sieroty i rozłożyć swój fotelik na tym, z przeproszeniem, publicznym placu, który miał być forum, a jako żywo przypomina na razie kurwidołek. Więc - jeszcze jeden wysiłek, Francuzi! "Czerwone nosy" w Teatrze Nowym w Poznaniu to przedstawienie które, jako ta jaskółka, nie czyni jeszcze wiosny, ale pokazuje już poniekąd kierunek natarcia. Co prawda, obawiam się, że akurat w Poznaniu prowokacja Korina może się skończyć ekskomuniką. Szmerki na widowni były aprobatywne, ale na premierze, na której, wolno sądzić, zgromadziły się niedobitki ludzi przytomnych. Wszyscy inni, którzy żyją wedle niedzielnych wskazań księ­dza proboszcza, mogą poczuć się dotknięci. Wartości chrześcijańskie, panie dzieju...

Zabawne jest to, że jeszcze dziesięć lat temu taka sztuka jak "Czerwone nosy" byłaby odczytywana jako deklaracja antytotalitarna ze wskazaniem na komunizm. Tego typu hocki-klocki braliśmy nie raz, gdy, na przykład, państwo jezuitów w Paragwaju oznaczało KC PZPR, jeśli zgoła nie KPZR. Dziś nie musimy już łapać się lewą ręką za prawe ucho: "Czerwone nosy" znaczą to, co znaczą i bardzo precyzyjnie wskazują na wroga publicznego numer jeden. Przymierze między sceną a widownią zostało odzyskane, bez potrzeby uciekania się do metafor. Pytanie tylko, czy poznańskie przedsta­wienie warto rozpatrywać w kategoriach antyklerykalnej manifestacji. Moim zdaniem nie warto. To znaczy, ci p a n o w i e i tak pomyślą sobie to, co są w stanie pomyśleć. W końcu znamy to gęganie urażonych świętoszków, choćby z afer wokół kabaretu Olgi Lipińskiej. Wszelako nie w tym rzecz, bo "Czerwone nosy" Korina to nie jest kabaret, tylko bardzo głęboka i tragiczna diagnoza ludzkiego losu, który tak czy inaczej uwikłany jest w tak zwane okoliczności. Franz Kafka mówił: "Klatka poszła szukać ptaka". Otóż poznańskie przed­stawienie opowiada o tym, że prędzej czy później klatka ptaka dopadnie. I prawdę powiedziawszy jest zupełnie obojętne, czy ta klatka jest czerwona czy czarna. Tu raczej chodzi o model ludzkiej sytuacji, w której wolność jest zawsze uwikłana w zniewolenie. Znaki, mundury, rytuały mają w istocie drugorzędne znaczenie, podobnie jak determinanty historyczne, obyczajo­we, filozoficzne. Wolność można uwięzić i zamordować w imię każdej idei. Różnica między skazanym na stos kacerzem, zagazowanym Żydem i zekiem, który padł przy wyrębie Syberii, jest mniejsza niż mogłoby się zdawać, "Czerwone nosy" tak naprawdę opowiadają o tęsknocie za wolnością i radością. I o tym, że Bóg, jeśli w ogóle istnieje, to na pewno nie mieszka w kościele katolickim. Paradoksalnie jest to sztuka głęboko chrześcijańska, ale here­tycka, jeśli przyjąć, że herezja czy, przynajmniej, heterodoksja, oznacza swobodę, a ortodoksja zawsze prowadzi do niewoli. I nie jest pewno przypadkiem, że w tak zwanych dzisiejszych czasach, gdy urzędnicy Pana B. stają na głowie, żeby ludzkie zwierzęta zamknąć w klat­kach swojego świętego ogrodu zoologicznego, mnóstwo ludzi kieruje uwagę ku kacerskim i niepokornym duchom w rodzaju mistrza Ekharta, Jakuba Boehmego czy Swedenborga. Prawdopodobnie jesteśmy świadkami walki religii z wiarą. "Czerwone nosy" właśnie o tym mówią: że religia jest zabójcza dla wiary.

Oto grupa komediantów, którzy w czas dżumy, w czas morowy, dochodzą do wniosku, że kościół instytucjonalny, uwikłany w rozgrywki polityczne i finansowe, a także uwikłany w ideologiczne zbrodnie, nie ma nic wspólne­go z sacrum. Droga do sacrum jest indywidualna, nieinstytucjonalna i, by tak rzec, obarczona osobistą odpowiedzialnością. Oczywiście lisy w purpu­rach, węsząc własny interes, przyzwalają na działalność osobliwego tea­trzyku, który swoją pokracznością, kalectwem i śmiesznością chce afirmować Boga. Przyzwalają do czasu, bo jak zwykle kościół zapędzony w kozi róg szybko zapomina o swojej mizerii, gdy tylko zaczyna być na powrót kościołem tryumfującym. Potem zostaje już tylko zbrodnia na wolności. W imię racji stanu.

Głównym lisem jest w tym interesie papież i muszę powiedzieć, że Korin zaimponował mi inteligencją. Papieża jest dziś bardzo łatwo wyszydzić - cóż łatwiejszego niż pokazać sklerotycznego, ultrakonserwatywnego i fana­tycznego moralistę, który powołuje się na bliżej nie sprecyzowane namies­tnictwo Piotrowe. Korin poszedł dalej: jego papież jest po prostu politykiem, szczwanym i kutym na cztery nogi. To jest papież, który najprawdopodobniej nie wierzy w żadnego Boga. Natomiast rozumie, na jakiej zasadzie kręci się maszynka świata. I dla utrzymania kontroli nad tą maszynką potrafi być bardzo elastyczny. To znaczy wie, kiedy popuścić, a kiedy wytoczyć proces zakończony wyrokiem śmierci.

Tymczasem komediantom obca jest wszelka taktyka, chyba dlatego, że oni naprawdę wierzą. Nie siedzą na stołkach, nie obnoszą sukienek, nie mają żadnego interesu. Giną z uśmiechem na ustach, bo nawet jeśli okaże się, że Bóg jest złudzeniem, to przynajmniej, odchodząc z papieskiego wyroku, mają świadomość, iż sprawili radość ludziom. A to niemało. Z ludzkiego punktu widzenia.

Cioran pisał, że od dwóch tysięcy lat Jezus mści się na nas za to, że nie umarł na kanapie. To godne Nietzschego zdanie, wbrew pozorom, nie mówi o Jezusie pojmowanym jako Bóg. Ono mówi o tych, którzy w swojej pysze podszywają się pod namiestnictwo - to ich miejsce jest na kanapie. A nasze miejsce?

Oglądając "Czerwone nosy", przypomniałem sobie słynną "myśl nieuczesa­ną" Stanisława Jerzego Leca: "Przebiłeś głową mur. Co będziesz teraz robił w sąsiedniej celi?"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji