Artykuły

Bielawski odgrzebany

Franciszek Węgierski, je­den z najzłośliwszych pisarzy oświeceniowych, miał rację pisząc epitafium:

Tu leży Bielawski, szanujcie tą

ciszę,

Bo jak się obudzi, komedię

napisze.

Oczywista słabość "Natrętów" staje się jeszcze wyraźniej­sza w zestawieniu z "Fircykiem w zalotach" Zabłockiego. Nie­mniej jednak sztuczka ma niewątpliwy urok staroświecczyzny, wzrusza przez sam fakt, że właśnie nią rozpo­czął działalność warszawski Teatr Narodowy. Już to uza­sadnia w sposób wystarcza­jący jej powrót na scenę.

Wystawienie sztuki w kształcie, jaki nadał jej autor, było niemożliwe; nienajlep­sze, obfitujące w zwroty re­toryczne dialogi, rozbrajająco naiwna intryga, wreszcie po­ważne braki konstrukcyjne rozciągnięte na cały spektakl uczyniłyby sztukę nudną. Te­atrowi nie chodziło przecież o udowodnienie, że Bielawski był złym pisarzem; dlatego właśnie tekst został poważnie - w pięćdziesięciu procen­tach - okrojony. A i to, co zostało, nie jest najwyższej miary.

W tej sytuacji jedynym sposobem, by uczynić rzecz strawną, było potraktowanie "Natrętów" jako pretekstu do aktorskiej zabawy, w której, wątpliwe dowcipy słowne Bielawskiego nie byłyby je­dyną wartością. Najwięcej możliwości "wzbogacenia" sztuczki dawało przyjęcie kon­wencji teatru w teatrze, kon­wencji narzucającej - w tym wypadku - wykonawcom stosowanie stylu buffo. Ten wielokrotnie sprawdzony zabieg inscenizacyjny zdał egzamin i w przedstawieniu koszalińskim.

Przyjęty styl kryje jednak w sobie pewne niebezpieczeń­stwo; brak organizującej ro­lę kontroli wewnętrznej może spowodować, że gra staje się zgrywaniem, a styl manierką. O istnieniu tego niebezpie­czeństwa dowodnie przekonu­je grająca Guwernantkę Te­resa Wądzińska; rola pomyś­lana jako rodzajowa karyka­tura sprowadza się w jej wy­konaniu do robienia min "pod publiczność". Tego błędu nie popełnił żaden z pozostałych aktorów. Nie znaczy to by­najmniej, że wszystkie pozos­tałe role były dobre. Stefan Iżyłowski jako Hrabia (także i jako Fircyk) stworzył pos­tać nie mieszczącą się w kon­cepcji reżyserskiej. Nie wy­korzystał wszystkich kome­diowych możliwości postaci, przez co jego rola sprowadza się do poprawnego, nieco deklamatorskiego podawania te­kstu. Natomiast występujący w drugiej obsadzie Lech Komarnicki trafnie interpretu­je obie postaci.

Najlepiej wypadły te role, które aktorzy rozbudowali im­prowizowanymi, czy też mo­że pozornie improwizowany­mi gagami. Dotyczy to prze­de wszystkim Włodzimierza Kłopockiego i - w mniej­szym stopniu - Aleksandra Gawrońskiego. Pierwszy z nich grał Poufalskiego, zau­fanego przyjaciela Hrabiego, oraz w "Fircyku" zazdrosnego Arysta. Widziałem tego aktora w dwóch kolejnych spektak­lach; w każdym był inny, ani przez chwilę nie przekraczał jednak ram konwencji, za­proponowanej przez reży­sera. Rolę swą zbudował Kłopocki na zasadzie nakładania efektów komicznych, ciągłe­go ich mnożenia. Zachował przy tym umiar, nic więc dziwnego, że momenty, w których był na scenie, nale­żały do najlepszych w przed­stawieniu.

Jedynie dwaj wyżej wymie­nieni aktorzy stworzyli posta­cie konsekwentne i jedno­rodne w stylu. Bliski tego był również Komarnicki. Ale trzech aktorów jak na spek­takl aktorski to o wiele za mało. Tym bardziej, że nie­dostatków aktorskich nie ma­skowała reżyseria; wprawdzie sprawna, nadająca spektak­lowi dobre, chociaż chwilami słabnące tempo, ale pozbawio­na blasku. Przy tych wszyst­kich zastrzeżeniach daleki jestem od twierdzenia, że ko­szalińska inscenizacja "Natrę­tów" i "Fircyka w zalotach" jest nieudana. Nie; wprawdzie spektakl jest nierówny, ale niepozbawiony wdzięku. Te­atr nie musi się go wstydzić, a publiczności i tak na pewno się spodoba, co jest już dużą rekompensatą za włożony wysiłek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji