Artykuły

Marionetka i Dziki Zachód

"Marionetka - kosmiczna tajemnica" z Teatru Baj Pomorski, "Statek klaunów..." z Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku i "Texas Jim" z Białostockiego Teatru Lalek na XX MFTL "Spotkania" w Toruniu. Piszą Anna Staszak, Marzena Jobczyńska, Daria Szczecińska i Katarzyna Wiśniewska w Kurierze Festiwalowym.

Kosmicznie i z wyobraźnią

W historię o tytułowej marionetce i jej kosmicznej tajemnicy, wprowadza nas dwoje aktorów. Przebrani w białe skafandry i zabawne nakrycia głowy, przemieszczają się pomiędzy widownią i zaczynają opowiadać (a raczej głośno myśleć - co słyszymy z off-u). Nie wiedzą nawzajem o swoim istnieniu, ale oboje mają podobne zamiary. Chcą odkryć swoją planetę, na której odnajdą szczęście, przyjaźń, a także będą mogli spełniać swoje marzenia. I tak rozpoczyna się ich w podróż w kosmosie.

Spektakl za pomocą multimedialnej scenografii, tworzy obraz kosmosu. W tle przewijają się gwiazdy w różnym kształcie (nawet pierników). Jako krążącego w kosmosie kosmonautę możemy zobaczyć samego Kopernika, kolorowe rakiety i inne ciekawe, barwne przedmioty. Jest zarazem magicznie i tajemniczo. Klimat kosmosu oddaje również muzyka, wzbogacona dodatkowo przez dźwięki z samplerów i syntezatorów.

Nasi bohaterowie odkrywają nową planetę, której mieszkańcem jest tytułowa marionetka. Najmłodsi widzowie bardzo żywo, reagowali na każdy jej ruch. Barwna i tajemnicza oprawa spektaklu wzbudziła u dzieci ciekawość i fascynację.

"Marionetka - kosmiczna tajemnica" jest zatem doskonałym spektaklem dla dzieci z ogromną wyobraźnią, która potrafi na różne sposoby interpretować historię marionetki. Można to było usłyszeć w licznych komentarzach po wyjściu z teatru.

Anna Staszak

***

Kosmiczna marionetka

Dawno temu Mikołaj Kopernik dokonał wielkiej rewolucji w dziedzinie astronomii, odkrywając tajemnicę ruchu planet. Wiele lat później w toruńskim "Baju Pomorskim" dwoje młodych aktorów wraz z widzami odkrywa inną kosmiczną tajemnicę. Czym jest owa tajemnica? Dla każdego czymś innym.

W kameralnym spektaklu aktorzy eksperymentują w scenicznym "laboratorium". Dziecięca wyobraźnia zostaje sprowokowana. Wśród błękitów scenografii i elektronicznych dźwięków poznajemy dwójkę marzycieli, ukazujących nam swoją kosmiczną przygodę. Śledząc pantomimiczne przedstawienie odkrywania kosmosu coraz niecierpliwiej oczekujemy na pojawienie się tytułowej marionetki. Już nieco znużony widz popada nagle w zachwyt, kiedy wyłania się malutki człowieczek, którym z wielką precyzją steruje (jej konstruktor) Krzysztof Parda. Cała magia tego przedstawienia zaczyna się i kończy na zjawiskowej animacji, a dodatkowo wzbogaca ją gra Dominiki Miękus, która wprowadza kolejne warstwy interpretacyjne i emocjonalne.

Młodzi twórcy pozostawili odbiorcom szerokie możliwości interpretacji spektaklu, a chłonne i nieskrępowane jeszcze schematami umysły dzieci potrafią wiele odczytać. I o to właśnie chodzi - o możliwość wielowarstwowej interpretacji. Począwszy od rekwizytów znanych z codziennego życia (pudełko płatków śniadaniowych, durszlak będący hełmem), a kończąc na strojach przypominających kombinezony astronautów. Z jednej strony jesteśmy świadkami opowieści o dziecięcych marzeniach, podróży w nieznane i odkrywaniu nowych wartości przywodzących na myśl "Małego Księcia". Z drugiej zaś strony jest poszukiwaniem własnego miejsca na świecie i odpowiedzi na pytanie kim jesteśmy.

Jest to teatralny eksperyment przekraczający granice schematów myślowych, między innymi poprzez interakcję z widownią, tj.: czytanie myśli widzów za pomocą magicznego stetoskopu przykładanego im do głów.

W spektaklu wykorzystano ciekawe chwyty - podświetlana i migocząca w rytm kroków podłoga czy gwiezdne prezentacje multimedialne. Poszczególne części spektaklu zachwycają wzajemną harmonią. Scenografia, muzyka i oświetlenie tworzą jedną całość. Warstwy - audio i wizualna - zazębiają się. Ponadto grający aktorzy wzajemnie się dopełniają, tworząc jeden mechanizm wzbogacony animacją i zabawą z marionetką.

Spektakl ten pokazuje, że nie należy bać się marzeń i dzięki nim można przekraczać wszelkie granice, od podróży w kosmos przez odkrycie nowej planety, aż po nurkowanie w głębi oceanu.

Marzena Jobczyńska

***

Papierowe show

Studenci Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku na zajęciach otrzymali proste z pozoru zadanie: stworzyć spektakl mając do dyspozycji scenę, partnera oraz stare gazety. I mimo tak prostych środków stworzyli spektakl, który zaczarował publiczność tegorocznych "Spotkań". Udało się to dzięki przywołaniu kultowej figury klauna. Aktorom, mimo wielkich nosów, obdartych płaszczy i komicznie pomalowanych twarzy, bliżej było do mimów czy Charliego Chaplina, niż postaci z cyrkowej areny. Na scenie nie zobaczymy tryskających wodą broszek czy infantylnych, "hałasujących" poduszek. Tutaj humor jest bardziej subtelny i ciepły. Na scenie widzimy szarych, zwykłych ludzi, którzy potrzebują bliskości drugiej osoby, pomocy czy akceptacji. Tak jak my, mają wielkie marzenia - o miłości, przyjaźni, niezwykłych przygodach. Na scenie obserwujemy bohaterów codziennego świata - ludzi szarych, smutnych, niejednokrotnie zagubionych w pędzie życia, gdzieś daleko od najbliższych, którzy na nas czekają.

Jednak, co ważne, aktorzy postawili granice między tymi wzruszającymi scenami a gagami, które wywoływały salwy śmiechu na widowni. Na największą uwagę pod tym względem zasługują dwie sceny. Pierwsza z nich to romantyczne wyobrażenie miłości, zainscenizowana sytuacja, rodem ze słynnej sekwencji z "Titanica". Druga - to wielka bitwa na papierowe kulki, w którą nagle widzowie zostają wciągnięci. I tu zaczyna się najpiękniejszą atrakcja, ponieważ klauni demaskują drugi świat z pełną premedytacją wkraczają w osobistą przestrzeń widzów odgrywając prawdziwy "Newspaper Show". Zostajemy wciągnięci na scenę do wspólnego tańca, zepchnięci z krzesła, umazani makijażem i obsypani skrawkami gazet. Wielu z nas stało się na moment znowu dziećmi, rzucając w siebie nawzajem papierowymi kulkami i serpentynami.

To była świetna zabawa, bo chyba tak najłatwiej określić spektakl studentów z Białegostoku. Dajmy się czasem ponieść wyobraźni!

Daria Szczecińska

***

Teatralny Dziki Zachód

"Texas Jim" zabił toruńskich widzów śmiechem. Spektakl w wykonaniu Białostockiego Teatru Lalek, wyreżyserowany przez Pawła Aignera, powstał na podstawie tekstu Pierre'a Gripariego. Przedstawia starą jak świat historię walki dobra ze złem, opowiedzianą przez sprytne i humorystyczne zaangażowanie całej machiny teatru.

Fabuła jest bardzo prosta: dobrą stronę reprezentuje Texas Jim - smutny kowboj, a złą - Kain, Cham i Kanaan Brozer - troje upiornych i szalonych braci. Tytułowy bohater otrzymuje zadanie ponownego schwytania w\w złoczyńców, gdyż po nieudanej resocjalizacji panoszą się w miasteczku Bangtown.

Wplątani w całe zamieszanie mieszkańcy stanowią wybuchową mieszankę charakterów. Przygłuchy pastor, który słyszy, co chce i czyta Biblię według własnego uznania. Czarnoskóry wuj Tom to zaślepiony rasista, nazywający Indian brudasami. Desolacion Rodriguez - artystka "bardzo dramatyczna", która "zagrała się na śmierć". Pan Grave - demoniczny grabarz oraz dwóch, nie do końca rozgarniętych Żydów. Nie zabrakło także polskich akcentów w postaci Krakowianki. Nie można zapomnieć o indiańskim plemieniu Takiewałów, w strojach stylizowanych na radzieckich żołnierzy, wiecznie odurzonych narkotykami. W dodatku pomiędzy miasteczkiem a wioską błąka się tajemniczy, lateksowy kaktus utrudniający drogę podróżnym oraz żywy znak drogowy, który odmierza im trasę.

Oglądając grę aktorów widz nie przestaje się śmiać. Nawet sam Texas Jim, małomówny i wiecznie poważny, z kapeluszem nasuniętym na oczy oraz postawą budzącą grozę - powoduje salwy śmiechu. Wykorzystanie gry słów, tradycyjnych gagów rodem z komedii slapstickowej i elementów kultury współczesnej, połączonych z niezwykle wartką i pełną zwrotów akcją, ciekawą scenografią rozpadającego się miasteczka oraz liczne aluzje filmowo-musicalowe, z absolutnie zaskakującym finałem, wszystko to stworzyło niezwykle szalone i nietuzinkowe przedstawienie, za co należą się ogromne brawa dla reżysera.

Bohaterowie, osadzeni w westernowej konwencji, która przywodzi na myśl "Django" Quentina Tarantino, szydzą z polityki, Kościoła, amerykańskiego patosu, chęci posiadania władzy i pieniądza, a także naśmiewa się z samego westernu.

Kiedy ucichną strzały i głośna muzyka, opadnie kurz i dymy, a na scenie pozostaną już tylko trupy bohaterów, widz ma szansę zastanowić się, ile razy sam popada w szaleństwo goniąc za przysłowiowym złotem.

Marzena Jobczyńska

***

Jeszcze bardziej Dziki Zachód

W szaleńczym tempie, parodiując wszelkie możliwe motywy westernowe, nawiązując do kultowych filmów Quentina Tarantino i przygrywając country, bluesa oraz muzykę gospel, Paweł Aigner tworzy spektakl "Texas Jim".

Tutaj każda postać jest wyrazista, począwszy od grabarza wyglądającego jak postać zaczerpnięta z filmów Tima Burtona i jego wystylizowanej ulubienicy Desolacion - "artystki bardzo dramatycznej", trójki braci Brozers, którzy niepodzielnie rządzą miasteczkiem Bangtown, Wuja Toma - murzyna w gangsterskim wdzianku; głuchego Pastora, który głosi przydługie kazania; odurzonych narkotykami Indian (tutaj "oczko" do odbiorcy, bo Indianie ubrani są w radzieckie mundury, a na wejście Indian zagrano westernową wersję "Katiuszy"), poprzez dwóch Żydów, Krakowianki (sic!) oraz tytułowego Texasa Jima o poważnej twarzy do przydrożnego kaktusa.

Wybuchające co chwilę salwy śmiechu spowodowane były głównie gagami rodem ze slapstickowych komedii i tekstami z podtekstem (czasem rubasznym). Co chwilę miało się poczucie, że ogląda się przeniesioną na warunki sceniczne zwariowaną kreskówkę, gdzie postrzelony/uduszony/zadźgany dzidą bohater nie umiera od razu, lecz jeśli już wynosi się z tego świata, robi to w przezabawny sposób. Kreskówkowe było nawet zakończenie, gdzie na Jima spadał ogromny, neonowy napis "HAPPY END", który na usłanej trupami scenie i przy palącej papierosa Krakowiance, miał dość ironiczny wydźwięk.

Spektakl miał też głębszy wymiar - całość jawiła się jako kpina z amerykańskiej wielokulturowości oraz relacji pomiędzy ludźmi odmiennego pochodzenia, obnażająca przy okazji, jak bardzo stereotypowo można myśleć i postrzegać drugiego człowieka (wspomniani już "czerwoni" Indianie-Sowieci lub scena, gdzie do tańca włączają się członkowie Ku-Klux-Klanu).

Na przedstawieniu "Texas Jim" po prostu szkoda było tracić czas na mruganie powiekami z obawy, by niczego nie przegapić - tak Dzikiego Zachodu na scenie "Baja Pomorskiego" chyba nigdy nie było i długo nie będzie.

Katarzyna Wiśniewska

Na zdjęciu: "Marionetka - kosmiczna tajemnica", Teatr Baj Pomorski, Toruń

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji