Artykuły

Wiara w dwóch wymiarach

"Upadek pierwszych ludzi" w reż. Iwony Kempy z Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu i "Betlejem polskie" w reż. Wojciecha Farugi z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu na XII Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Ewelina Szczepanik w serwisie Teatr dla Was.

Dwa spektakle Festiwalu Prapremier - "Upadek pierwszych ludzi" według tekstu Antoniego Ferencego w reżyserii Iwony Kempy oraz "Betlejem polskie" Wojciecha Farugi - połączył temat, a mianowicie próba skoncentrowania się na temacie religijności. I choć przedstawień nie zaprezentowano tego samego dnia, to jednak w przedziwny sposób się uzupełniają, a zarazem podejmują polemikę na temat wiary; wiary, która ciągle obecna jest w polskim dyskursie publicznym, mimo że nieustannie próbuje się ją rugować.

Najpierw prapremierowa publiczność obejrzała (notabene, w toruńskim teatrze - może to krok w stronę szerszej współpracy kulturalnej Bydgoszczy i Torunia?) "Upadek pierwszych ludzi". Już sam tytuł nawiązuje do Pisma Świętego - przetworzenie historii z Księgi Rodzaju jest zresztą osią dramatyczną spektaklu. Aktorzy w trakcie przedstawienia niekiedy wychodzą z ról, by stanąć przy pulpitach i odczytać stosowne fragmenty Biblii, co jest raczej niepotrzebną oczywistością i jakby prowadzeniem widza za rękę.

Sama interpretacja biblijnych dziejów pierwszych ludzi jest dosyć oryginalna. Oto Bóg pod postacią Zwierzchnika szefuje w warszawskim metrze, wydaje polecenia Człowiekowi, który zajmuje się tam wszelkimi pracami technicznymi. Któregoś dnia Zwierzchnik przydziela mu jednak do pomocy Kobietę.

Od tego momentu historia nabiera wyraźnego tempa - Kobieta ma wiele pomysłów racjonalizatorskich, jest bardzo samodzielna i zaradna; za jej namową Człowiek zmienia swoją organizację pracy. Te z pozoru drobnostki, wprowadzane pod płaszczykiem dobrych intencji i usprawnień, w istocie stanowią wykroczenie przeciwko zasadom, jakie narzucił Zwierzchnik. Swoboda kobiety, nieskrępowanie firmową hierarchią rozsadza dotychczasowy system i w efekcie prowadzi do katastrofy. Na nic już tajemnicze projekty Zwierzchnika, w których pragnie współpracować z Człowiekiem; na nic spotkania poświęcone przekazywaniu wiedzy na temat propylera - czymkolwiek owo urządzenie by było. Człowiek jest już uwiedziony (zarówno duchowo, ale też fizycznie) przez kobietę.

Te osobliwe realia biblijnej opowieści uzupełnia naprawdę świetna scenografia Mirka Kaczmarka, przypominająca nieco magazyn czy opuszczony garaż z przyległą kanciapą. W tym otoczeniu znakomicie wybrzmiewają akcenty humorystyczne, oparte raczej na komizmie sytuacyjnym; jednak chorały gregoriańskie czy cytaty z Pisma stanowią już pewien dysonans. Aktorzy starają się natomiast nawiązać ze sobą relacje dosyć subtelne, a jednak obarczone w pewien sposób naiwnością pierwszego kontaktu. I o ile w sferze emocjonalnej (pierwsze spotkanie Człowieka i Kobiety) wychodzi im to znakomicie, o tyle pierwszy stosunek seksualny trąci niepotrzebną wulgarnością. Michał Marek Ubysz w roli Zwierzchnika jest z jednej strony naukowcem prowadzącym z wielką ostrożnością eksperyment na żywej tkance, z drugiej dobrym szefem, któremu zależy na usprawnieniu miejskiej komunikacji. Brakuje jednak Zwierzchnikowi spójnej koncepcji, może nawet pewnych kompetencji. W tej triadzie zwycięża Kobieta, która nie zniża się do nielojalności, by utrzymać swoją pozycję (tak czyni Człowiek), a równocześnie nie daje się wpisać w rolę, jaką wyznaczył jej w ramach eksperymentu Zwierzchnik. Znamienny jest też Bóg, raczej wycofany, próbujący się dostosować, niż dominować; niezwykle wyrozumiały i łagodny - wizja Boga XXI wieku. Wiara zeszła do podziemia, ale działa tam może opieszale, może nie do końca wydolnie po to, by wszystkim na górze było wygodnie i mogli czuć się pewnie; choć bez odrobiny refleksji, skąd ten komfort i pewność się biorą.

Zupełnie inną interpretację zaproponował Wojciech Faruga - u niego objawienie boskości ma się dokonać w brzydkiej świetlicy, gdzieś na prowincji, w przestrzeni ograniczonej boazerią i wypełnionej przypadkowymi meblami. Zebrali się tutaj uczestnicy terapii psychologicznej prowadzonej przez niesympatycznego, nieco pogubionego terapeutę (w tej roli Filip Perkowski). Brak perspektyw, niedowartościowanie, niemożność odnalezienia się w realiach XXI wieku - te problemy nakładają się na siebie, by szukać rozwiązania w metaforze boskich narodzin.

W przypadku Farugi metaforyzacja nie obejmuje całkowitego przeniesienia słów Biblii w inną sytuację, inne relacje - w jego spektaklu w rolę Marii wciela się uczestniczka terapii, Sylwia; inni są aniołami, królami; ginekolog przejmuje na siebie rolę posłańca dobrej nowiny. Dziewczyna reaguje jednak zmieszaniem, zawstydzeniem; nie chce, by oddawano jej cześć. W obskurnej świetlicy ma się jednak dokonać cud.

Skąd jednak to wyczekiwanie cudu, skąd te zbiorowe modlitwy o to, by narodził się Pan? Głód religijny jest najprostszym wyjaśnieniem; religia obiecuje wszak wolność i wyzwolenie, którego potrzeba wykluczonym. Istnieją jednak inne, konkretne przesłanki, nie wypowiedziane wprost, zamaskowane w absurdalnych statystykach recytowanych przez Pastereczkę - dziesiąte największe sanktuarium maryjne będzie u nas, ale tylko wtedy, gdy stanie się ten cud. Będzie to lekarstwo na marazm, na beznadzieję; spowoduje, że coś się będzie nareszcie działo, a my będziemy potrzebni. Pragmatyczne podejście do tematu pozwala przy okazji postawić pytanie o rolę religii w naszym społeczeństwie - czy ma ona charakter jedynie ornamentu, czegoś przejmowanego niczym tradycję z dobrodziejstwem inwentarza, czy faktycznie chodzi nam o Boga?

Poszczególne historie - rodzeństwa, którego matka była sekretarką Maryi, badaczki megalitów, nawet psychoterapeuty, który przebywa w ośrodku jakby za karę - wyzbyte są akcentów politycznych i nawet historycznych. Są tylko jednostki, które szukają ukojenia w modlitwie, w śpiewanych chóralnie piosenkach religijnych, współprzeżywaniu chwili objawienia. Wspólnota ta jednak trąci swoistym kiczem religijnym - kiczem sacro-polo, tanich dewocjonaliów, katechezy głoszonej przy pomocy lalek i balonika jako symbolu Ducha Świętego. Polska wiara w pigułce, chciałoby się rzec.

Brakuje jednak w religijności wiary - wymowna jest scena, gdy wszyscy modlą się na kolanach, ale w rozmaitych językach, wieloma głosami, nie słuchając siebie nawzajem. W wierze nie ma wspólnoty, są za to partykularne interesy, indywidualne intencje, samotne modlitwy. Narodziny Jezusa były jednak przeżyciem zbiorowym - a siła zbiorowości to coś, czego brakuje Polakom Anno Domini 2013. Bóg i tak przecież nie przemawia.

Dwie wizje, dwa obrazy Boga, dwie odmienne estetyki. Zarówno "Upadek pierwszych ludzi", jak i "Betlejem polskie" wpisują się w dyskusję o miejscu wiary, Kościoła i Boga w Polsce, w polemikę podsycaną co i rusz sensacyjnymi doniesieniami o skandalach w Kościele Katolickim. W rozmowę na pewno potrzebną, bo temat ten w polskim teatrze ciągle jest zaledwie muskany. Pytanie tylko, czy propozycje artystyczne Kempy i Farugi są tą właściwą drogą do szukania odpowiedzi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji