Wyprzedaż awangardy
W latach pięćdziesiątych dramaturgia absurdu była rewelacją zachodnioeuropejskiego teatru. Jeszcze przed dziesięciu laty "Dozorca" Pintera a później jego brutalny "Powrót do domu" szokował widzów angielskich i amerykańskich. Rozgorzały wokół tej dramaturgii gwałtowne dyskusje. Jedni ją atakowali inni jej bronili. Co zostało dziś z tamtych sporów? Chyba tylko dym bez ognia. Dramaturgia absurdu i "czarna literatura" okazała się fajerwerkiem, który zgasł nawet szybciej, niż spodziewali się tego jego przeciwnicy.
Mogliśmy się o tym przekonać oglądając przedstawienie "Kochanka" i "Lekkiego bólu". Cóż zostało z "Kochanka"? Chyba dość pikantna komedia bulwarowa o pozorach awangardowości. A więc bulwar, zaprawiony groteską i absurdalnymi sytuacjami. Można to jeszcze oglądać, bo wyreżyserowane jest rzetelnie i grane przez parę bardzo dobrych aktorów. Małgorzata Niemirska ma tyle naturalnego wdzięku, że każde jej wejście na scenę (w bardzo ładnych kostiumach) każdy jej ruch sprawia widzom (a przynajmniej ich brzydszej
połowie) przyjemność. Ignacy Gogolewski jest zaś aktorem tak utalentowanym i sympatycznym, że i jego oglądamy na scenie z zadowoleniem, choć wolelibyśmy, aby dostał wreszcie rolę poważniejszą, lepiej odpowiadającą jego wielkim możliwościom artystycznym. Wolałbym też, by "Kochanek" grany był lżej, szybciej, dowcipniej, ale ta część przedstawienia jest bez wątpienia lepsza od części drugiej.
"Lekki ból" trąci natomiast pretensjonalną zawiesistą pseudofilozoficzna nudą. Tu już z Pintera nic wartościowego nie zostało. Ten utwór nadaje się do lamusa współczesnej literatury. Niechże zajmują się nim historycy literatury, którzy studiować będą kiedyś problemy dramaturgii absurdu. Przy takim tekście trudno się dziwić, że nie obronili się nawet tak dobrzy aktorzy jak Zofia Rysiówna i Ignacy Gogolewski, który w tej części przedstawienia grał rolę zupełnie odmienną i bardzo charakterystyczną. Znowu budziła uznanie jego znakomita technika i żal było patrzeć na zmarnowany wysiłek aktora.
Efektowną scenografię do tego przedstawienia zaprojektował Andrzej Sadowski.
A swoją drogą zastanawiające jest dlaczego nasze teatry sięgają po stare (jeśli nawet niezbyt odlegle od nas w czasie) sztuki awangardy, która jut dawno awangardą być przestała, nie próbując swych sił w pracy nad nowymi sztukami o znacznie poważniejszych walorach ideowych i artystycznych, które można dziś znaleźć w nowej dramaturgii europejskiej czy amerykańskiej.