Skandalik
Choć już w niedzielę widzowie mogli obejrzeć pierwszy spektakl "Wiśniowego sadu" w reżyserii Pawła Miśkiewicza w Teatrze Polskim, dziennikarze - na prośbę teatru - postanowili zaczekać z recenzjami do premiery prasowej, zapowiedzianej na 6 maja.
W nagrodę zostaliśmy zaproszeni na wczorajszą "próbę prasową". Gdy weszliśmy, na scenie siedział tylko Igor Przegrodzki. - Pamiętam, jak 43 lata temu przyjechałem do Wrocławia. Przyszedłem na próbę. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. A tu nic nie jest zapięte - huczał tubalnie Czechowowski Gajew. - Jest godz. 10 i nikogo nie ma - perorował do inspicjentki. - Trzeba sklonować Piłsudskiego, żeby zrobił porządek. Na szczęście to moja daleka rodzina, choć woda po kisielu - przekomarzał się z obsługą techniczną. - W Polsce nic już się nie liczy prócz konta. Ameryka w kiepskim wydaniu!
Mamo!
Reżyser i zespół mieli prowadzić od rana próbę przed wyjazdem do Kalisza, gdzie 2 maja pokażą "Wiśniowy sad" na 41. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych - Festiwalu Sztuki Aktorskiej. Zaproszono fotoreporterów i dziennikarzy. - Pokażemy kilka scen. Potem będziemy jeszcze zmieniać ustawienia - tłumaczył nieco zaspany Paweł Miśkiewicz. Powoli przez scenę przeszedł Cezary Kussyk (w spektaklu Firs, stary sługa, któremu ta cała historia może się śni), za nim z gitarą w ręku przemknął, skradając się jak tygrys, Henryk Niebudek (Jepichodow).
- Zaczynamy, proszę! - głośno krzyknął reżyser.
W mroku, w świergocie ptaków, słychać daleki krzyk: - Mamo! Na scenie dominują szarozielone ściany i olbrzymie drzwi na werandę - rozłożone jak szklany wachlarz w poprzek sceny. Z boku stoją dziecinne mebelki. Stojąc nad nimi, z zupełnej ciemności Halina Skoczyńska (Lubow Raniewska) zaczyna odtwarzać szeptem wspomnienia. Znów krzyk: - Mamo! W tle widać wiśniowy sad - tak świetlisty, że wygląda jak slajd. Ten sad jest graficzną obsadą szpuli czasu, która zaczyna wirować na naszych oczach. Nagle rozbłyska światło, ściana z drzwiami do ogrodu odjeżdża z łoskotem. Z boku wyjeżdżają schody na pięterko, wspina się na nie Krzesisława Dubielówna (nieco szalona Szarlota). Z bocznych drzwi wypada gromada rozkrzyczanych, zaaferowanych ludzi. To Raniewska, już na jawie, ale odurzona podróżnym zgiełkiem, bo właśnie wróciła z Paryża do swego majątku. Uciekła przed długami do sadu i domu na wsi, który zresztą też musi oddać za długi. Bankrutka, balamutka czy kobieta nieszczęśliwa?
Histeria
Dowiem się dopiero 6 maja, na kolejnej premierze, bo reżyser podziękował dziennikarzom, wypraszając nas z teatru. Przed niespodziewaną eksmisją udało mi się dowiedzieć, że te nowe teatralne obyczaje spowodowali aktorzy. M.in. Igor Przegrodzki, który musiał dość niespodziewanie opuścić próby "Wiśniowego sadu", by dokonać zapisu dla Teatru TVP "Operetki" Gombrowicza. - Nie chcieliśmy pokazywać spektaklu pełnego przedpremierowej histerii jako rzeczy artystycznie skończonej. Dlatego premiera prasowa w pełnej obsadzie odbędzie się dopiero 6 maja. Wtedy mogą zagrać wszyscy zaproszeni do spektaklu aktorzy. Także ci, którzy są gośćmi Teatru Polskiego - tłumaczył Paweł Miśkiewicz.
Zdaniem dyrektora artystycznego Teatru Polskiego spektakl to kruche tworzywo. - Może się rozwinąć podczas kolejnych przymiarek na scenie, ale może też skarleć - uprzedzał. Czwartkowy spektakl wieczorny będzie ostatnią próbą przed Kaliszem. Premiera dla recenzentów ("których się boimy" - żartował dyrektor): 6 maja. - Pokażemy tym, którzy nas opisują, dzieło zamknięte artystycznie.
Dziennikarze zostali zaproszeni na próbę - to miłe. Dużo nie zobaczyli, bo ich wyproszono - to mniej miłe. Ale całkiem niemiła jest świadomość, że spektakl, którego dziennikarzom nie pokazano ("ze strachu przed recenzentami"), grany jest przed wrocławską publicznością już od niedzieli. Czyżby więc ci, którzy jako pierwsi kupili bilety i poszli obejrzeć "Wiśniowy sad" w reżyserii Miśkiewicza, dostali do obejrzenia "dzieło niegotowe"?. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że "przedpremierowa histeria", którą zobaczyli, nie zniechęci ich do teatru na zawsze.
Bo pamiętać trzeba, że krytycy krytykami, ale przecież teatr jest dla ludzi, nie recenzentów. Bo ci, choć może jako jedyni zobaczą spektakl w pełnej obsadzie, spiszą wrażenia na kartach, które potem zeżrą mole, nie zmienią jednak odczuć widzów, którym w pamięci zostanie "niedoróbka". Wieść gminną też docenić należy!
A wrocławscy dziennikarze niech nie narzekają. Jak ich pióro świerzbi do opisania spektaklu, to mogą sobie pojechać do Kalisza. Nie wątpię bowiem, że festiwalowy pokaz będzie "dziełem artystycznie skończonym" i absolutnie wyleczonym z histerii.
(Katarzyna Lubiniecka)