Ladacznica z zasadami
Teatr Narodowy wystawił "Ladacznicę z zajadami" Jean-Paul Sartre'a, sztukę napisaną w 1946 roku. Od wielu lat nie widzieliśmy jej w Warszawie, teatr Narodowy tym przedstawieniem wyraźnie chciał zaakcentować stałą aktualność politycznego problemu sztuki: problemu rasizmu. Aktualność ta jest tym bardziej haniebna, że dotyczy Stanów Zjednoczonych, kraju szczycącego się demokratycznymi tradycjami. Jednak nie jest to sztuka tylko o rasizmie amerykańskim, o prześladowaniach Murzynów w Ameryce. Rasizm w różnych postaciach i odmianach kwitnie w wielu krajach do dzisiaj. Łatwo o przykłady, nawet nie mniej drastyczne niż anegdota przedstawiona w sztuce Sartre'a. Dlatego też warto tę sztukę przypomnieć polskim widzom.
Prawdą jest również, że "Ladacznica z zasadami" jest sztuką nie tylko o problemie rasizmu i nie tylko o prześladowaniu Murzynów w Stanach Zjednoczonych. Sartre znany jest wszystkim jako twórca współczesnego egzystencjalizmu, kierunku niezwykle atrakcyjnego dla filozoficznych poszukiwań ludzi współczesnych. Egzystencjalizm pozostaje w stałym dialogu z marksizmem, co zwłaszcza na naszym gruncie stwarza szczególne zainteresowanie tą filozofią. Nie wdając się tu w dyskusję, warto przypomnieć, że również "Ladacznica z zasadami", jak wszystkie utwory dramatyczne Sartre'a, pozostaje w bardzo silnym związku z jego poglądami filozoficznymi. "Ladacznica z zasadami" pokazuje kierunek zainteresowań egzystencjalizmu. Sytuacja sceniczna w sztuce jest obrazem sytuacji ludzkiej, od której egzystencjalista rozpoczyna wnioskowanie, badając stosunki między jednostką a społeczeństwem, między jednym człowiekiem a drugim, badając prawa, którym podlega działalność ludzka. "Ladacznica z zasadami" jest w tym sensie niejako elementarna. Prostytutka Lizzie ma do wyboru: postąpić zgodnie z prawdą i z własnym sumieniem ratując życie niewinnego człowieka. Murzyna posądzonego o gwałt na białej kobiecie - lub postąpić tak jak domagają się tego od niej inni biali, podszywający się pod społeczeństwo, naród: skłamać i tym samym skazać człowieka na śmierć. Konflikt prawdziwy jak samo życie, wielokrotnie przez życie powielany w rozmaitych wariantach, pointowany zwykle tragicznym zwycięstwem złej konieczności nad szlachetnymi intencjami. Dzięki owej elementarnej konfliktowej sytuacji, ze sztuki Sartre'a bije silna tendencja polityczna: szyderstwo z tzw. wielkich ideałów, których używa senator, by zabić człowieka, Jest jednak w tej sztuce także szyderstwo z małych i poczciwych zasad ludzkich, które ladacznica Lizzie próbuje przeciwstawić wielkiemu świństwu białych ludzi, a które muszą ustąpić. Jest to szyderstwo protestacyjne.
Dzięki wystawieniu "Ladacznicy z zasadami" nareszcie znalazła się w Teatrze Narodowym rola dla wspaniałej aktorki Danuty Szaflarskiej, którą z wielką satysfakcją witamy wreszcie na jej macierzystej scenie. Szaflarska w roli Lizzie znakomicie pokazuje swój oryginalny, niezwykły temperament, potrafiąc równocześnie zagrać ową ludzką, głęboką prostoduszność swojej bohaterki. Może jest nieco zbyt mało brutalna, za mało ordynarna jak na prostytutkę - ale to stonowanie nie jest chyba jej winą, a raczej całego spektaklu, za bardzo chyba "filozoficznego", a za mało życiowego. A przecież chodzi tu raczej o trafianie do filozofii przez życie, a nie odwrotnie. Doskonale wypadł także w całym spektaklu Józef Łotysz w roił Freda - świetnie dopasowany wyglądem zewnętrznym i dyspozycjami aktorskimi do ograniczonej mentalności synalka senatora. Postać senatora opartą na dobrze znanych wzorach zagrał powściągliwie Michał Pluciński.
Całkiem zbyteczna i natrętna wydała mi się w przedstawieniu muzyka Włodzimierza Kotońskiego. W ogóle po co muzyka do tej malej i kameralnej sztuki, opartej na błyskawicznym przebiegu akcji, na szybko rozwijającej się sytuacji? Taki chwyt w zasadzie pozateatralny jak muzyka, tym wypadku tylko przeszkadza.