Seks i kulinaria
"Pożądanie schwytane za ogon" - nie znany bliżej dramat Pabla Picassa - jest bez wątpienia ciekawym przyczynkiem do twórczej biografii malarza, bardziej problematyczna wydaje się natomiast jego wartość literacka; to szereg luźno ze sobą powiązanych, surrealistycznych wariacji na temat kulinarnych aspektów pożądania. Miłość w ujęciu Picassa pozostaje synonimem niczym nie krępowanego obżarstwa. Utwór napisany w okupowanym Paryżu, w styczniu 1941 roku, zawiera ponoć sporą ilość aluzji tyczących tamtego okresu - dziś już zupełnie nieczytelnych. Najważniejszym epizodem w jego "scenicznych" dziejach była prawdopodobnie premierowa recytacja dokonana w mieszkaniu poety, Michela Leirisa w 1944 roku. Zwraca uwagę towarzyski aspekt tej amatorskiej imprezy; w obecności autora i pod "reżyserską" ręką Alberta Camus wystąpili wówczas: Simone de Beauvoir, Raymond Queneau i Jean-Paul Sartre...
Dla reżysera bydgoskiego spektaklu - Wiesława Górskiego, dramat Picassa musiał być chyba przedmiotem głębszej fascynacji, gdyż inscenizację oparł na zupełnie nowym, własnym przekładzie (starsze tłumaczenie, autorstwa Mieczysława Bibrowskiego, było przed laty publikowane na łamach "Dialogu"). Zamysł wydaje się dosyć czytelny: bohater sztuki - Wielkostopie (w tej roli Wojciech Kalwat), gubi się bez przerwy w plątaninie podszytych lękiem, erotycznych fantasmagorii. Nosi czasem na twarzy drucianą maskę w kształcie głowy byka; jest więc Minotaurem tego plastyczno-psychoanalitycznego labiryntu (to, jak wiadomo, jedna z kluczowych, obsesyjnych figur w twórczości autora "Guerniki"). Pozostałe postaci, o równie egzotycznych przezwiskach (Kuszątko, Cebul, Tylec, Tłustołęk), uznać można za personifikacje wyobraźni bohatera. Rzecz rozgrywa się w zaprojektowanej przez Carey Clark, syntetycznej, skrajnie zgeometryzowanej przestrzeni; na proscenium umieszczono dwa niesymetryczne podesty, w głębi, po lewej, widnieje olbrzymi, ukośny ekran - to pole dla projekcji wewnętrznych stanów bohatera. W tym swoistym teatrze cieni oglądać możemy zgrabny profil Kuszątka, ucieleśnienia jego seksualnych pragnień, innym razem zdeformowany cień bestii, obrazujący dręczące go fobie. Oprawa plastyczna jest nierówna, nie wychodzi na ogół poza sferę czystej ornamentyki (zwraca uwagę niechlujność niektórych kostiumów), nie współgra również z działaniami aktorów, którym brakuje precyzji gestu i pantomimicznej wyrazistości. Jedyny wyjątek stanowią panowie: Andrzej Błaszczyk i Piotr Milnerowicz jako Dwa Szczeki; ubrani niczym lokaje lub stangreci, nie mówią przez cały czas ani słowa, jedynie warczą i - zgodnie ze swym przydomkiem - obszczekują wszystko i wszystkich. Pełni zwierzęcej ruchliwości i zdziecinniałej niefrasobliwości, przypominają nieco podstarzałych Pomocników z "Zamku" Kafki. Duże partie przedstawienia oparto jednak nadzwyczajnym "podawaniu" tekstu. Pół biedy, jeśli są to zabawne, obsceniczne kalambury, gorzej, kiedy dochodzi do bombastycznych monologów. Aktorzy, deklamując z emfazą, bezlitośnie obnażają grafomanię i nudę "automatycznego zapisu". Realizatorzy spektaklu zapomnieli chyba, że dziwaczność nie musi być wcale oznaką oryginalności, a ekscentryczne gesty zabijają często żywą wyobraźnię. Warto może na koniec zacytować znany aforyzm Apollinaire'a: "Kiedy człowiek chciał naśladować chód, stworzył koło, które w niczym nie przypomina nogi. W ten sposób uprawiał surrealizm, nic o tym nie wiedząc..." Niestety nie sposób dzień w dzień wynajdywać koła na nowo, tak jak nie ma żadnej potrzeby, by jeszcze raz wymyślać proch. Lepiej mocniej stąpać po ziemi - na własnych nogach.