Artykuły

Wieczór rozkoszy wątpliwych

O Jerzym Pilchu mówi się często, że jego proza najbardziej przypomina twórczość Bohumila Hrabala. Po obej­rzeniu adaptacji "Innych rozkoszy" in­krustowanych motywami z "Tysiąca spokojnych miast" można było odnieść wrażenie, że to nie duch Hrabala krąży nad Pilchem, lecz zgrzyta nad nim zę­bami blade widmo Strindberga.

To nie Pilch jest jednak winny takiej adaptacji. Ciężar grzechu powinien wziąć na siebie reżyser przedstawienia w warszawskim Teatrze Powszechnym Rudolf Zioło. Jego najnowsze przedsta­wienie jest ogromnym rozczarowaniem. Wciąż przecież pamiętamy "Psie serce", "Onych" i "Wariacje Goldbergowskie" - znakomite spektakle Zioły pokazywa­ne ongiś na tej samej scenie.

Nie tak dawno ten sam reżyser przygotował adaptację książek Pilcha w Teatrze TV. Tamte "Inne rozkosze" miały w sobie lekkość i ironię. Dzie­ło, które obejrzeliśmy w sobotę na scenie Powszechnego, dostarczyło "rozkoszy inaczej".

Pierwszą jest adaptacja. Osoby nie znające twórczości Jerzego Pilcha mogły mieć poważne trudności w zrozumieniu, o co chodzi w tym długim ponad miarę spektaklu, kim jest dla bohatera dziew­czyna na strychu, dlaczego jedna z posta­ci marzy o zabiciu Gomułki, a wszystkie rozmawiają ze sobą dziwacznym języ­kiem. U Pilcha jest to artystyczny zabieg, ale ze sceny wciąż unosiły się w górę gi­gantyczne słowne balony, których nie wy­pełniła jakakolwiek treść.

Samo przedstawienie sprawia wra­żenie kompozycji otwartej, której ktoś zapomniał zamknąć. Poszczególne sce­ny mogą w nim istnieć samodzielnie, można je przestawiać z początku na koniec, ze środka na początek, a całość może trwać kwadrans albo do rana. Na szczęście wszystko kończy się niespo­dziewanie po trzech godzinach.

"Rozkoszą inaczej" dla miłośników dobrego aktorstwa było stwierdzenie, że "jeszcze nigdy tak wielu nie dało z siebie tak niewiele". Patrzymy na afisz - na nim nazwiska Ewy Dałkowskiej, Franciszka Pieczki, Gustawa Lutkiewi­cza, Sylwestra Maciejewskiego... I nic. Przez trzy godziny oglądamy komplet­nie zagubionych aktorów, którzy w nor­malnych warunkach tworzą wybitne kreacje. Role Kazimierza Wysoty (Pan Trąba) i Kazimierza Kaczora (Oj­ciec) w ogóle trudno komentować. Cezary Żak jako Pastor próbował w so­bie rozbudzić tragika. Było to równie nieskuteczne jak budzenie w sobie ko­mika w roli Falstaffa z osławionych "Wesołych kumoszek z Windsoru".

Główną postać Pawła Kohoutka gra dawno nie oglądany na scenie Wiesław Komasa. Każdemu wejściu Kohoutka towarzyszy złowróżbna intrada muzycz­na Bolesława Rawskiego, zapowiadają­ca nieszczęście. W chwili, gdy usłyszy­my ponury dźwięk, na scenie pojawia się Wiesław Komasa z twarzą i głosem naznaczonymi tak strasznym cierpie­niem, że aż chce się go poprosić, by już nie ponosił na naszą rzecz tak bole­snych ofiar. Ten ciekawy przecież aktor padł w ostatnich latach ofiarą scenicz­nego ekshibicjonizmu, wykluczającego artystyczną dyscyplinę.

Przedstawienie "Innych rozkoszy" jest również rozkoszą dla zmysłu wzro­ku. Scenę spowija często półmrok, który w naszych teatrach znaczy nieodmiennie Tajemnicę Bytu, a racjonalistom kojarzy się raczej z 20. stopniem zasilania i świa­domością, że kryzys energetyczny dopadł również jedną z czołowych scen. W pół­mroku lub aksamitnych ciemnościach nadlatują lub nasuwają się kolejne za­stawki i ściany działówki, będące często najżywszym elementem przedstawienia.

Innych rozkoszy tu nie ma. Poza tą ostatnią. Gdy skończą się już ostatnie oklaski, wreszcie opuszczamy widownię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji