Emocje debiutanta
DOROTA WYŻYŃSKA: Często chodzi Pan do teatru?
JERZY PILCH: Miałem długą przerwę w obcowaniu z teatrem. Mój okres heroiczny to lata młodości: Kraków, Stary Teatr, Konrad Swinarski, Andrzej Wajda, "Dziady", "Wyzwolenie", "Biesy" - to były wielkie spektakle, trudno było znaleźć potem coś lepszego. Zresztą mój zapał teatralny nigdy nie był zbyt silny. Jednak tej jesieni wróciłem do teatru, zacząłem bywać w warszawskich teatrach. Oczywiście - jeśli przyjmie się, że cztery czy pięć razy to już bywanie. Jak na mnie - to szaleństwo teatralne...
Co ciekawego Pan oglądał?
- "Kalekę z Inishmaan" w Teatrze Powszechnym - nie żeby to było arcydzieło, ale - daj Panie Boże zdrowie - bardzo porządnie opowiedziana historia... W Powszechnym widziałem też Gajosa, który mówił Dostojewskiego. Spektakl nazywa się "Swidrygajłow" - Gajos mówi tę rolę, mniej gra, ale to jest aktor tej miary, że cokolwiek by zrobił, to będzie wspaniałe... Co jeszcze widziałem? W tej chwili mam pustkę w głowie. Jeszcze "Czwartą siostrę" Janusza Głowackiego, ale ze względu na bliską znajomość z autorem nie będę się na temat tej sztuki zbyt obszernie wypowiadał.
Bywał Pan na próbach "Innych rozkoszy" w Teatrze Powszechnym?
- Nawet mi to do głowy nie przyszło. Nie czytałem też adaptacji, którą przygotował Rudolf Zioło.
A jak się Pan czuł, oglądając spektakl telewizyjny "Inne rozkosze"?
- Czułem się... bardzo dobrze. Zwykle nie wracam do swoich książek, nie zdarzyło mi się, żebym czytał własną książkę, ale przedstawienie oglądałem z zainteresowaniem. To spotkanie, wtedy i teraz, z Rudolfem Zioło ma dla mnie szczególne znaczenie. Znamy się jeszcze z czasów, kiedy ani on nie był reżyserem, ani ja pisarzem. Spotykaliśmy się, popijaliśmy wódeczkę. Byliśmy takimi frajerami, którzy aspirują do zawodów - co by nie mówić - trudnych. On mówił: ja chcę być reżyserem, ja mówiłem: ja chciałbym pisać, i było mało prawdopodobne, żeby któremuś z nas się udało.
Oprócz "Innych rozkoszy" Teatr Telewizji pokazał jeszcze jeden spektakl według Pana prozy - "Monolog z lisiej jamy" w reżyserii Jerzego Krysiaka.
- "Monolog z lisiej jamy" pisałem z myślą o spektaklu telewizyjnym. Niestety, nie jest to najlepszy mój tekst. Miałem niesłychane szczęście, że zainteresował się nim Bogusław Linda. Dobrze powiedział źle napisany tekst...
Nie kusi Pana, żeby napisać coś specjalnie na scenę?
- Odpowiadam: kusi i kto wie, czy czegoś nie napiszę... Do tej pory działało na mnie słowo "proza". Teraz zaczęły mnie kręcić też słowa "teatr" i "dialog". Od pewnego czasu lubię pisać dialogi. No dobrze, już się przyznam, najwyżej zapeszę. Kiedy bywałem ostatnio w teatrze, pomyślałem sobie: trzeba będzie coś napisać, bo chłopcy nie mają co grać, a w Warszawie mamy sporo niezłych aktorów.
Można powiedzieć, że w teatrze Pan debiutuje.
- To taki przyjemny debiut, bo z jednej strony mam poczucie, że coś już zrobiłem... nie jestem 20-letnim debiutantem, ale teraz tuż przed premierą w Teatrze Powszechnym czuję takie prawdziwe, młodzieńcze emocje debiutanta.