Teraz farfurka
Niekwestionowanym bohaterem najnowszego przedstawienia w Teatrze Lalki i Aktora "Farfurka królowej Bony" jest reżyser - Włodzimierz Fełenczak. Zdołał interesująco zrobić przedstawienie, którego chyba nie warto było robić.
Nieporadnie umoralniający i ociężale patriotyczny tekst Anny Świrszczyńskiej, poparty nieco zbyt już staromodną muzyką (Mieczysław Mazurek) w zbyt ciężkiej aranżacji, za to bez wpadających w ucho tematów, zdołał zagrać tak, że widownia nie ziewała od skretyniałego dydaktyzmu ani nie tęskniła do bardziej chwackich rytmów.
Żacy i przekupki
Rzecz była o tym, jak to żacy do spółki z pyskatymi przekupkami z krakowskiego rynku zagrali przedstawienie o farfurce królowej Bony. Ulubioną farfurkę wykonaną przez włoskiego mistrza stłukły dworki królowej. Cały Kraków zaangażował się w ratowanie podpadniętych dworek. Umysł wytężał Stańczyk, oporny wobec łaciny królewicz, żacy i krakowskie kumoszki. Ostatecznie fajansiarz mistrz Szymon Donica zdołał zrobić farfurkę nie różniącą się od włoskiej i pokazał, że Polacy nie gęsi i swoje farfurki mają. Za żonę pojął dworkę - Agatkę. Brakowało tylko aby w finale Szymon Donica otrzymał wyróżnienie "Teraz Polska" i mielibyśmy socrealizm dla postkomunistycznej dziatwy.
Lalki i ludzie
Mimo zwietrzałego przesłania - przedstawienie ogląda się bez obrzydzenia. Oprócz reżysera przyczynili się do tego sprawny i bardzo równy zespół teatru oraz scenograf (Adam Kilian), który zbudował po obu stronach sceny mury starego Krakowa, na widnokręgu wymalował kontury krakowskich wież, a pośrodku stragan na beczkach, z wiklinowymi i słomianymi koszami oraz konwiami pod nim.
Reżyser zmusił zespół teatru do ruchu, a że obsada była duża, a scena kusa, ruch musiał być skoordynowany. Z tego zadania wywiązał się choreograf, unikając ruchowego banału, a jednocześnie krojąc figury i fikołki na miarę zupełnie przyzwoitych możliwości lubelskiego zespołu. Aktorzy zdołali zaśpiewać solo, w duetach i chórem, mimo że zagłuszała ich zbyt głośno podkręcona muzyka mechaniczna.
Obfitość bez nadmiaru
Najbardziej imponująco wypadły fragmenty przedstawienia zagrane z lalkami poruszanymi na oczach widzów przez krakowskie mieszczki i niesfornych żaków. Żywy plan zręcznie mieszał się z lalkowym. Do tego dochodziły pomysłowo, z wdziękiem użyte makiety - z amorkami, kiedy słodko śpiewa Agatka ze swoim kawalerem, czy z potrawami, kiedy wybrzydza królowa Bona.
Mimo że scenę zaludniało nieraz nawet dziewięciu żywych aktorów i dziewięć pokaźnej wielkości lalek; mimo że użyto nieprzebranej ilości środków scenicznych, nie czuło się nadmiaru.
Najpełniejszą kreację stworzyła pełna temperamentu Ilona Zgiet. Pozostali aktorzy również radzili sobie z lalkami i na żywym planie. Jedynie w scenach zbiorowych brakowało czasami dyscypliny i tekst ginął w zbiorowym hałasie.