Artykuły

Duże jasne

Dziesięć lat temu, Jarosław Abramow i Andrzej Jarecki napisali komedię współczesną pt. "Duże jasne". Grano ją - jako sobie zapewne wielu teatromanów przypomina - w Teatrze Ateneum. Komedia została dobrze przyjęta przez publiczność, różnie - przez krytykę. Po dziesięciu latach możemy ją oglądać ponownie, tym razem na scenie Teatru Ziemi Mazowieckiej. Opracowanie tekstu i reżyseria Olgi Koszutskiej, scenografia Wojciecha Siecińskiego, opracowanie akustyczne Sławomira Pietrzykowskiego.

"Dziesięć lat temu to były aktualności z ostatniej chwili - pisze w przedmowie do programu Andrzej Jarecki - Ale dzisiaj?..."

Dziesięć lat temu w okresie po pierwszej pięciolatce popaździernikowej komedia musiała trafić w samo sedno sprawy: konflikt tradycji z postępem, przemiany, jakie szykuje krajowi i jego obywatelom przemysł, które nie umiały jednocześnie "przebudować" mentalność tzw. prowincji. Bo o tę prowincję przede wszystkim chodzi, małe miasteczka, wsie o chatach krytych strzechą, do których najpierw dotarła elektryczność, za nią radio, potem telewizor i wreszcie sam wielki przemysł. Zdawałoby się że ambasadorowie przemysłu: elektryczność, radio, telewizja zdołały przygotować przynajmniej w pewnym stopniu społeczność prowincji na awans, jaki jej daje budownictwo przemysłowe. Czy zawsze tak było? Czy nowe życie, jakie wkracza do wsi tuż za buldożerami przygotowującymi grunt pod fabrykę jest radośnie przyjęte przez ludzi? Czy zmieniło się coś w ich mentalności?

Oto pytania, na jakie odpowiadali w swej komedii Abramow i Jarecki dziesięć lat temu. A dziś?

"Duże jasne" to dobra komedia, zgrabnie pomyślana, nieźle napisana, dowcipna, z interesującą fabułą, dobrze dobranymi osobami, bo i ksiądz proboszcz, aptekarz rzeźnik, a więc wiejscy notable, i szewc, kowal, monter, żyjący z pracy fizycznej, jest i chłop Ślimak, siedzący tu z dziada pradziada, gajowy, kościelny, słowem - społeczność małej osady, w której nigdy nic się nie działo.

Dzień w dzień odbywają się "spotkania towarzyskie" mieszkańców osady przy jednym kiosku, gdzie przy "dużym jasnym" toczą się rozmowy, dyskusje, kłótnie, flirty. Ot, takie mikrożycie towarzyskie, jakie jeszcze gdzie niegdzie, a i w stolicy także można oglądać, gdy się mija kiosk z piwem.

Aż tu nagle, w sielską atmosferę osady uderza grom z jasnego nieba: przyjeżdża z miasta ekipa techniczna, w osadzie zostanie wybudowana fabryka! Pojawiają się nowe postacie, inni ludzie, z całkiem innego świata: dyrektor, inżynier, robotnik. Następuje zderzenie dwóch światów, różnych dążeń, innych tradycji, odmiennych mentalności.

A jest i Ślimak, gospodarz, na którego ziemi została zlokalizowana fabryka, przed którym stoi alternatywa "wysiedlenia", wyzbycia się ojcowizny.

Komedia jest więc "nabita" problemami, zdawałoby się nie do rozwiązania, sprawami służbowymi i prywatnymi zazębiającymi się ze sobą.

Wszystko jest w niej przejaskrawione, ostre w satyrze, w spojrzeniu na ludzi i ich namiętności, tak jak to powinno być właśnie w komedii.

A że jest w niej dużo prawdy o naszym codziennym życiu, jak ono wyglądało dziesięć lat temu, bo przecież przez te dziesięć lat życie szło naprzód, nasze społeczeństwo zrobiło nie lada "skok" - potraktujmy "Duże jasne" jako komedię o charakterze... historycznym i bawmy się na niej, bo jest - co już podkreśliłem - dobrze napisana i humoru ma sporo.

Wielkie budownictwo przemysłowe wkracza w dalszym ciągu w nasze życie i życie wielu małych miejscowości. Przekształca je, stwarza ludziom nowe, lepsze warunki życia daje ciekawą pracę i zadowolenie z niej. To, że kiedyś budowa fabryki wywoływała wstrząs i rodziła konflikty takie, jakie ukazuje nam komedia Abramowa i Jareckiego należy już do przeszłości, z której nic innego nie pozostało, jak tylko dobre (bo złe się szybko zapomina) wspomnienia i śmiech. A tego nam "Duże jasne" nie żałuje. Warto zresztą pośmiać się z samych siebie...

Olga Koszutska zrobiła trochę cięć w tekście, sprawnie i wartko poprowadziła akcję komedii, zachowując nastrój tamtych lat, w czym pomagała scenografia, a zwłaszcza ubrania, nawet aparat fotograficzny pochodzący z lat pięćdziesiątych...

Bardzo dobra scenografia, właśnie "pod epokę", swobodnie "podmalowująca" brzydotę osady, jej zaniedbanie, niechlujstwo domostw i... ludzi. "Jaki pan, taki kram" - chce się powiedzieć, patrząc na scenę. Na niej aktorzy, Tadeusz Wieczorek w roli Michała i jego żona, Jadzia, którą zabawnie i jakże prawdziwie zagrała Zofia Streer. Notable: Proboszcz, Władysław Osto-Suski na zmianę z Robertem Rogalskim, kapitalny Kościelny Jerzy Popielarczyk, Aptekarz, w którego wcielił się Tomasz Mościcki i Rzeźnik - Jerzy Radwan. I ta druga grupa, antagonistyczna: Dyrektor Marek Kępiński (dobrze, interesująco zagrana rola), Inżynier - Jerzy Żydkiewicz i sympatyczny Antek, w roli którego wystąpił Andrzej Oksza. No i sam Ślimak Jerzy Próchnicki, trudna i doskonale zagrana rola. Trochę sztuczna, zwłaszcza w I akcie i dalej, już po "rozegraniu" się sympatyczna Izabella Dziarska w roli Zośki, córki Ślimaka. I pozostali: Aleksander Gawroński w roli Kowala, Ireneusz Kocyłak jako Gajowy, zawsze doskonała na scenie Wiesława Żelichowska jako Pani Pelasia, Andrzej Prus w roli Szewca, sugestywnie może trochę za ostro zagrana rola.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji