Fałszywy Szekspir
Podczas trzygodzinnego spektaklu niewiele było z atmosfery typowej dla sztuk angielskiego dramaturga. Reżyser Rudolf Zioło nie zdecydował się pokazać bohaterów, którymi targają emocje i namiętności, nie potraktował ich jako symboli, ani w sposób wiarygodny nie zaczarował, jak to uczynił w sztuce Szekspir. Spektaklowi brak było dramaturgicznego napięcia.
Scenografia przedstawienia jest mroczna, stroje książęcych bohaterów szare. Nie ma Lasu Padeńskiego, którego nazwę często wypowiadają bohaterowie, gdzie rozgrywa się większość akcji. Jedynie małe drzewko wyskakujące z ziemi, a właściwie z podłogi, może sugerować to miejsce. Mroczna kolorystyka scenografii nuży.
Sztuka rozgrywa się na kilku planach: przygotowania do ślubu Tezeusza z królową Amazonek Hipolitą, próby rzemieślników do wystawienia przedstawienia, historia miłości i problemy, jakie z tego wynikają w Lesie Padeńskim, jest jeszcze świat elfów, dziwna miłość królowej Tytanii. Tych kilka planów niewiele ma jednak ze sobą wspólnego. Brakuje w tym przedstawieniu elementów, które by je mogły połączyć.
Reżyser Rudolf Zioło zdecydował się uwspółcześnić tekst i przenieść niektóre jego fragmenty w dzisiejsze czasy. Najbardziej widoczny ten zabieg jest w zachowaniu elfów. Leśne duszki palą papierosy, uprawiają seks, prowokują swoim zachowaniem. Jest wśród nich Marilyn Monroe, Elvis Presley, są hippisi, wyzwolone i prowokujące kobiety. Nie ma dla nich wstydu, nie ma żadnego tabu. Ale już pary głównych bohaterów to przeciętni ludzie, którzy niewiele mają wspólnego ze współczesnością, a jednocześnie niewiele z bohaterami Szekspira. Choć reżyser kazał im wejść na chwilę w świat elfów i zachowywać się tak, jak one, brzmi to jednak fałszywie i sztucznie. Trudno uwierzyć, że tak szybko zapomnieli o swoim wstydzie i książęcych obyczajach. Nie ma żadnego przejścia pomiędzy światem swawolnych duszków a par zakochanych w sobie ludzi. One istnieją jakby na dwóch różnych biegunach, które się odpychają.
Krzysztof Warlikowski w warszawskim Teatrze Dramatycznym przeniósł na scenę "Poskromienie złośnicy" i był konsekwentny w swojej adaptacji. W przedstawieniu Rudolfa Zioły zabrakło tej spójności. Nie przerabia Szekspira na współczesną sztukę z dzisiejszymi podtekstami ani nie stosuje staroświeckich chwytów z komedii czy farsy. Raz jego bohaterowie są na wskroś współcześni, a za chwilę próbują się upodobnić do bohaterów z epoki Szekspira. Nie ma między nimi żadnego porozumienia, grają jakby w różnych przedstawieniach. Jedynym aktorem, który obronił swoją rolę, jest Mariusz Kiljan. Jako Puk, który miesza w życiu bohaterów, jest momentami zabawny, śmieszny, a jednocześnie wiarygodny.