Karły liczą na Rafała
Przypuszczałem, że jest nieźle, że niebawem na dobre zagości u nas cywilizacja, ale nie przypuszczałem, że jest aż tak budująco. Mam na myśli cywilizację opadłego, suchego, żółto-rudego liścia jesiennego. Zeszłego listopada jeszcze nie było sensu wybierać się na Planty bez kajaka. Rok temu cywilizacja opadłego liścia jeszcze do nas nie dotarła. Ludzie tonęli w żółto-rudym oceanie suchości, tylko naprawdę rośli jako tako utrzymywali łby nad powierzchnią, diabli wiedzą, ilu kurdupli rok temu przepadło bez wieści. A dziś? Ledwie 10 listopada, a Planty już fundamentalnie czyste. Ba! Służby MPO z nosami przy ziemi węszą za przeoczonymi okruchami liści. Strażacy fachowymi sikawkami strącają z drzew nawet najmniejsze żółto-rude ślady. Na łączce pod Wawelem roześmiane karły spokojnie grają w piłkę. Tak, 10 listopada byłem zdumiony i byłem dumny z naszej świeżo nabytej cywilizacji. Aż do 17 listopada - dnia premiery w Narodowym Starym Teatrze. Już, niestety, wiem, gdzie są nasze liście.
To Blixa Bargeld, awangardowy niemiecki artysta multimedialny, ukradł wszystkie nasze galicyjskie liście jesienne i na Scenie Kameralnej usypał z nich mogiłę. Pół biedy, że dla siebie ją usypał - w końcu od tego jest multimedialny, żeby i na ostatecznym dnie czuć się swojsko. Cała bieda jest, gdy postawimy parę prostych pytań. Kto właściwie Bargelda tu wpuścił? Komu przypadły do gustu te godzinę i kwadrans snujące się jak włoski makaron baliwernie jakoby o naszej zbiorowej pamięci, jakoby o mechanice? Kto przełknął tę pseudoteatralną poetykę, godną nawiedzonej polskiej prowincji awangardowej lat siedemdziesiątych, która już wtedy, a co dopiero dziś, była w stanie uśpić nawet permanentnie naćpanego misia koalę? Kto nie zwrócił uwagi panu Bargeldowi, że, owszem, za pomocą ciemności i latarek można robić nastrój, ale na obozie harcerskim w Borach Tucholskich, a nie w teatrze?
I kto mu nie podpowiedział, że aktorzy Starego Teatru to jednak dorośli ludzie są i dawno wyrośli z krótkich majtek? A sami aktorzy: Iwona Budner, Ewa Kolasińska, Anna Radwan-Gancarczyk, Roman Gancarczyk, Rafał Jędrzejczyk i Radosław Krzyżowski? Zmożeni jakąż to chorobą bez walki zgodzili się wziąć czynny udział w tym żałosnym bulgocie nawiedzonych krótkich majtek? Kto nie poradził artyście multimedialnemu, że jak się w sztuce pragnie dotknąć sfery tak czułej jak przeszłość i pamięć, to zamiast maniakalnie rozszerzać swą multimedialność, zamiast w wywiadach bez pojęcia ględzić o potędze wszelakiej struktury, lepiej gruntownie zbadać, jak mianowicie przeszłości i pamięci dotykał taki Proust albo Kantor, albo Beckett w "Ostatniej taśmie Krappa"? O czym ja gadam... Już się dalej nie da. Powtórzę tylko: kto? Sierotka Marysia? A może Pies Pluto?
Tak, za sprawą Sierotki Marysi albo Psa Pluto Blixa Bargeld najpierw rozpisał wśród krakowian ankietę, w której pytał o to, co pamiętają. Następnie zlepił to w parę, proszę ja was, bloków tematycznych - dzieciństwo, młodość, dojrzałość, pierwszy nocnik, pierwszy rak odbytu, pierwszy polski papież itd. po czym okrasił całość sieczką muzyczną, własnym mrukiem, ciemnością, latarkami oraz monstrualnymi zwałami liści - i pokazał. Pokazał zero. Bo niby co to miało być? Seria dojmujących metafor? Kalejdoskop wstrząsającej natury naszych mózgów? Że niby jak? Że niepamięć nasza to lita ciemność, co ją od czasu do czasu przeszywają wątłe promienie pamięci? Jak Boga kocham, chyba się zaraz popłaczę... Że niby jak? Że pamięć nasza więdnie jako te liście na naszych drzewach, więdnie i tak jak jesienne liście na Plantach tworzy u naszych stóp żółto-rudy ocean suchego zapomnienia? Panienko Najświętsza, ratuj, bo łzy mnie zalewają, łapa wzruszenia miażdży gardło, zaraz zemdleję... Że niby jak? Że tych dwóch szarpidrutów z tyłu sceny, co są na czarno i mają do głów przyklejone czerwone rogi, że to mianowicie figura diabła, który gra na "basie", wciąż w imię niepamięci knuje na tyłach naszej pamięci? Ja nie żartuję, ja naprawdę długo takich subtelności nie wytrzymam... Że niby jak? Że ten suchy liść, ciągle do prawego pośladka Iwony Budner przyklejony, jest żółto-rudym dowodem, że jednak nie wszystko stracone, że jeszcze wróci do nas, starców, dawno zapomniany czas pierwszych pośladków? Wybaczcie, nie mogę już dalej, muszę zażyć sole...
No, już jestem z powrotem, już jest w miarę dobrze. Jest tak dobrze, że w sumie tylko jedno pozostaje dodać. Żal mi Starego Teatru. Zwyczajnie, po ludzku - żal. Dokładnie tak, jak żal mi jest pewnej angielskiej, 90-letniej arystokratki ze znanego dowcipu. Księżna ta postanowiła przed definitywnym końcem jakoś definitywnie zadziwić sobą świat. Na jednej z towarzyskich herbatek odrzuciła laskę, do naga się rozebrała i przekuśtykała przez salon. Baron powiada do barona: popatrz jaki cud, księżna chodzi bez laski! A drugi odpowiada: laska laską, ale jakim cudem księżna zapomniała wyprasować suknię?
W finale Rafał Jędrzejczyk wyręcza MPO. Wchodzi z taczkami i miotłą, sprząta. Słusznie. Mam nadzieję, że zdąży, że liście wrócą na Planty przed pierwszymi śniegami. Chodzi o to, że, po takim cywilizacyjnym cudzie naszego Starego Księcia, znam parudziesięciu karłów, co definitywnie wybrali nagłą śmierć w suchych liściach. Karły liczą na pana, panie Rafale.