Życiorys własny robotnika
"A więc jednak! - jednak ożywczy prąd kultury nie jest jednokierunkowy. Oto anonimowi ludzie po całym kraju rozsiani, zanurzeni - zdawałoby się - do niewidoczności w trudach swoich powszednich, pewnego dnia przychodzą do skarbca kultury i otwierają go już nie tylko po to, by zeń brać, lecz by w nim złożyć swoje dary nieoczekiwane" (Wilhelm Mach).
Jakub Wojciechowski urodzony 3 lipca 1884 roku we wsi wielkopolskiej przyniósł swój dar do owego skarbca kultury mimo iż "trafił bardzo licho do takiej ubogiej matki i ojca, że kupionego chleba nie widział i nie wiedział, że go się masłem smaruje, dziadowską torbą go nazywano, nie mógł się bawić z innymi dziećmi, miał kolegę jeszcze biedniejszego, bo sierotę, ale ten zamarzł któregoś dnia schowany w spróchniałej wiśni..." Do szkoły posyłać go nie chcieli, a gdy już poszedł, to uczył się bardzo licho, bo przez trzy lata ani jednej książki nie miał. Gdy zaś na nią sam zarobił, to w domu "dostał nią przez łeb", co nie zmieniło faktu, że "rad był tej książce jak Bóg dobrej duszy".
Uczył się po niemiecku, aż tu "cesarz Wilhelm dał pozwoleństwo na jedną godzinę po polsku". Rodzice bali się dać zgody, więc sprytny kolega wystosował zaświadczenie: "zezwalam, że mój syn może się uczyć po polsku". Ekonomii się uczył na ojcowskiej książce długów. Później był wyjazd na Saksy, tęsknota za ojczyzną, czytanie gazetek, kontakty z Polonią i ożenek z polską dziewczyną ("bo polskie dziewczyny potrafią najlepiej ukontentować").
W 1921 roku Jakub Wojciechowski pracował jako motorniczy tramwaju w Magdeburgu. Myślał, jak wszyscy, by jak najszybciej "uszparować" trochę grosza i wrócić. I wtedy przeczytał w "Gazecie Berlińskiej", że Polski Instytut Socjologiczny w Poznaniu ogłasza konkurs na pamiętniki robotników. Pokonując opór niepewności, podjął decyzję: "Niech się dzieje co chce - ja zacznę!". Tak to począł spełniać marzenie Floriana Znanieckiego, wybitnego socjologa, inicjatora konkursu, o człowieku tworzącym, co rozumiał jako "kształtowanie siebie i dorzucanie do kultury czegoś bezwzględnie nowego". Jakub Wojciechowski pisał przez dziewięć misięcy. Zdobył pierwszą nagrodę w 1921 roku. Zyskał przyjaźń Boya, który porównywał jego talent narracyjny z talentem Paska. W 1935 roku zdobył Złoty Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury.
Nie koniec to jeszcze Wojciechowskiego dziejów. Tak jak się toczyły, tak je Tadeusz Malak w Teatrze Faktu w ascetyczny sposób zrelacjonował, dzieląc rzecz całą na rozdziały: dzieciństwo, na obczyźnie, w kraju. Wojciechowski wrócił do Polski na rowerze - na pierwszy swój urlop po dziesięciu latach. Wpatrywał się chciwie w pejzaż nizinny, wierzbowy. Zdumiał się postępem w nauce dzieci polskich w szkole w Barcinie (dziś nosi ona imię Jakuba Wojciechowskiego). Później zanotował: "gazety zaczęły rozpisywać się o Hitlerze, Niemcy zabrali Czechy, a nasza kochana Polska zabrała dwa powiaty".
"Po wojnie - pisał - staliśmy się kowalami swego szczęścia i swojej niedoli. Przyszła reforma rolna. Wybrano mnie na sekretarza - trzeba było pilnować, żeby ani grudka ziemi się nie zmarnowała". Po gospodarsku myślał, że z rolnictwa musi być korzyść, a nie dopłaty. Dziwił się, że "na 12 robotników wypada 24 urzędników". Na krytykę odpowiedziano mu: "urzędnicy są potrzebni, muszą się czegoś nauczyć", i dodano to, co spowodowało jego gorycz: "Polskę chcemy budować na nowych ludziach, a nie na przeszłych". Drugą część pamiętników Jakuba Wojciechowskiego opublikowano w 1971 roku, wiele lat po śmierci autora.
Reżyser telewizyjnej adaptacji "Życiorysu własnego robotnika" wybrał, jak się zdaje, drogę właściwą. Poprzez osobę narratora scalającego ciąg znaczących symboli (ręce niewprawnie trzymające pióro, obracające się żarna), obrazów wiejskiego i -miejskiego folkloru i fragmentów "Życiorysu", będącego tu tworzywem najcenniejszym, dał nam posmakować prozy chropawej, gorzkiej, boleśnie szczerej, niekiedy nasyconej drobinami najczystszego komizmu.
Ale... Wybór taki spowodował, że była w tym spektaklu nieocenzurowana prawda o człowieku wczepionym w swoje środowisko i równocześnie stawiającym mu opór, nie dającym się pogrążyć w szarzyźnie, upartym w kształtowaniu własnego losu. Po chłopsku rzetelnym w opisywaniu spraw wsi, kraju, świata. I to zarówno świata realiów, jak świata idei. Jest to zapis modelu postawy. Nie było w tym spektaklu (może nie mogło być?) Jakuba Wojciechowskiego - bohatera, który naszą wyobraźnię zaludniłby jako człowiek z krwi i kości. A może w tym "Życiorysie" najważniejszy jest właśnie życiorys? Stąd właśnie i moja recenzja jest w gruncie rzeczy krótką o nim relacją.