Artykuły

Nie jestem żadną legendą

Nie chce, żeby nazywać go legendą teatru. Studentom stawia niskie stopnie, ale zawsze mówi, dlaczego. WŁADYSŁAW JEŻEWSKI to aktor, nauczyciel i pasjonat kultury celtyckiej - rozmowa z olsztyńskim aktorem.

Nina Ramatowska: Rok temu skończył pan 80 Lat. Mężczyzn zazwyczaj straszy się czterdziestką, która podobno kończy pewien etap życia. A jak wygląda życie po osiemdziesiątce?

Władysław Jeżewski: - Dokładnie tak samo jak po czterdziestce. Przynajmniej w moim przypadku. Chociaż kiedy przypomnę sobie, jaki byłem w wieku 40 lat.,. No, jest pewna różnica. Po czterdziestce to nosiłem jeszcze worki z cementem. Teraz jest mi trudno przytaszczyć nawet ciężkie zakupy. Ale poza tym nie widzę kolosalnej różnicy. Cieszę się, że mogę jeszcze grać i mam pamięć zawodową. Bo pamięć zawodowca to zupełnie co innego niż codzienna. Mogę nie pamiętać, gdzie położyłem okulary, ale tekstów uczę się sprawnie i szybko. Najważniejsze to nie rozczulać się nad sobą. Jak to się mówi, jeśli w wieku 80 lat wstajesz rano i nic cię nie boli, to znaczy, że nie żyjesz, Po jubileuszu zaczęto pana określać mianem legendy teatru. Czuje się pan legendą teatru?

- Nie czuję się legendą w najmniejszym stopniu i nie chciałbym, żeby kiedykolwiek mnie tak traktowano. Oczywiście, moi znakomici koledzy z garderoby, choćby Artur Steranko, często robią sobie ze mnie drobne żarciki. Na przykład witają mnie demonstracyjnie w drzwiach z okrzykiem: - Mistrzu!, co mnie bardzo bawi. A najpiękniej wita mnie kolega Mydlak, z którym graliśmy razem w "Kordianie", Występowałem w roli papieża. I on teraz pozdrawia mnie, krzycząc: - Witam potomka Sobieskich, co wygląda przekomicznie. Ale poza tymi dowcipami nie ma żadnych legend. Pracuję tu faktycznie długo, w związku z czym mam różnego rodzaju wspomnienia. Zagrałem też kilka ról, które zebrały dobre recenzje i spodobały się publiczności. To wspaniale, lecz nie czyni mnie legendą.

Przeszedł pan jakiś czas temu na emeryturę, ale dalej współpracuje z Teatrem im Stefana Jaracza. Wyobraża pan sobie, ze rozstaje się z nim na stałe?

- Kompletnie sobie tego nie wyobrażam. Podobnie jak nie wyobrażam sobie życia polegającego na tym, że wstaję rano, jem śniadanie i siadam przed telewizorem. Mam masę innych zajęć, którymi się zajmuję. Nigdy nie miałem poczucia, że nudzę się w swoim życiu. Każdego dnia wiem, co będę robił. Dlatego nie muszę głowić się i szukać zajęć, które byłyby dla mnie lekarstwem na nudę. Śmiejemy się z żoną, że mamy majątek na wsi, teraz przekazany już dzieciom, o który musimy dbać. Kosić, sadzić,.. Nie, nie nudzimy się.

A miewał pan w swojej karierze momenty, kiedy miał już dość swojego zawodu?

- Nigdy nie miałem tego typu problemów, ale to pewnie dlatego, że mój wybór był dość przypadkowy. Tak się złożyło, że w moim liceum języka polskiego uczyła fenomenalna nauczycielka, która uwielbiała poezję i teatr. Założyła więc teatr szkolny, w którym grałem z kolegami. Moim kolegą ze szkoły był między innymi - czym się zawsze szczycę - gwiazdor kina i serialu, a swego czasu najprzystojniejszy polsko-niemiecki agent Stanisław Mikulski. Był w tamtych czasach niesamowicie atrakcyjny. Szczupły, wysoki i naturalny blondyn... Wszystkie dziewczyny do niego wzdychały. Ale wracając do szkoły, to

działał w niej także chór. Występowaliśmy przy okazji różnych uroczystości. I to właśnie dzięki tej nauczycielce ja oraz wielu moich kolegów poszliśmy do szkoły aktorskiej. A dalsze losy to już studia, wyrzucenie z nich, znowu studia.,.

Wyrzucili pana ze szkoły aktorskiej?

- Dyrektorem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi był wtedy pan Kazimierz Dejmek, wybitny reżyser, człowiek nieznoszący sprzeciwu, twardy i nieustępliwy. Wszystko musiało się odbywać zgodnie z jego wizją i życzeniem. Pewnego dnia wezwał mnie do siebie, ponieważ dowiedział się, że podczas wykładów teoretycznych czytam książki. Odpowiedziałem, że mam ze sobą indeks z samymi pozytywnymi ocenami. Nie interesował go jednak ani mój indeks, ani dobre oceny z egzaminów. Stwierdził, że jeszcze jeden taki numer i wylatuję. Byłem indywidualistą i nie podporządkowałem się jego rozkazowi. Razem ze mną wyrzucił 14 osób spośród 25 na roku. Poszedłem po tym na filologię rosyjską do Krakowa.

Wrócił pan do szkoły teatralnej?

- Tak. Kiedy miałem już zacząć próby w Teatrze Rapsodycznym, przyjechała do nas wycieczka z Łodzi. Wypatrzyła mnie przed próbą moja dawna pani profesor i zawołała: - Jeżewski, wracaj do szkoły, Dejmka już nie ma! Wróciłem do Łodzi i skończyłem szkołę. Dla odmiany było na roku tylko 16 osób, ale także różne obecne gwiazdy.

Kto na przykład?

- A Teresa Lipowska. Graliśmy razem m.in. w "Świętoszku" Moliera. Nazywała się wtedy jeszcze Witczak. Nazwisko Lipowska przyjęła po pierwszym mężu, operatorze filmowym. Miło na nią patrzeć na ekranie, wygląda niezwykle dobrze. A jest niewiele młodsza ode mnie.

Zanim przyjechał pan do Olsztyna, występował pan w teatrach w Toruniu, Łodzi i Koszalinie Jak trafił pan do stolicy Warmii i Mazur?

- Trochę przypadkowo. Graliśmy wtedy z żoną w teatrze w Toruniu. Postanowiliśmy stamtąd odejść, bo nie podobał nam się ówczesny dyrektor. Szukaliśmy innego miejsca. Pewnego pięknego dnia przyjechał do nas Aleksander Sewruk, dyrektor olsztyńskiego teatru, i zaangażował nas u siebie. Zobaczył nas na przedstawieniu podczas jednego z ogólnopolskich festiwali teatralnych. Zabawna historia spotkała wtedy moją żonę. Sewruk wypatrzył ją sobie do konkretnej roli i od razu jej to oświadczył. Podpisaliśmy umowę. A funkcjonowała wtedy taka - zwyczajowa, nie prawna - zasada, że zmieniając teatr, automatycznie otrzymywało się podwyżkę o jedną grupę. Przeglądając później umowę, spostrzegliśmy, że moja małżonka otrzymała aż dwie grupy podwyżki. Oczywiste było dla nas, że dyrektor Sewruk pomylił się. Należy zaznaczyć, że był on człowiekiem spokojnym, ale bardzo wysoko cenił swoją pozycję. I on miałby się w czymś pomylić? Zadzwoniliśmy do niego. Żona poinformowała go o popełnionym błędzie. Odrzekł. że w sprawach finansowych, to on się nigdy nie myli. Zawsze miło wspominamy dyrektora Sewruka. Ludzie mają różne talenty. On miał talent do bycia dyrektorem.

Uczy pan w Studium Aktorskim im. Aleksandra Sewruka. Jest pan surowym nauczycielem?

- A skądże! Jestem człowiekiem o gołębim sercu.,. Studenci mają do mnie tylko pretensje, że stawiam im za niskie stopnie. Ale zawsze wyjaśniam, dlaczego muszę postawić niską ocenę. Otóż mam swoją podstawową zasadę, której trzymam się od lat. To dla mnie święta rzecz: widz musi aktora widzieć, słyszeć i rozumieć. Bez tego nie ma teatru. Oczywiście wewnętrzne przeżycia oraz emocje na scenie są także potrzebne. Ale powinny one wkraczać dopiero po spełnieniu tych pierwszych warunków, nie odwrotnie. Proszę pomyśleć. Co z tego, że facet miota się po scenie, jeśli nie rozumiem, o czym on gada? To jest podstawa.

A w serialach?

- A ja ich nie śledzę. No, chyba że leci "Dom nad rozlewiskiem". Moja żona grała tam w kilku scenach i zawsze kiedy powtarzają ten serial w telewizji, słyszę: - Masz to dziś oglądać, bo będę. Trudno, to mój obowiązek

Ucząc w studium przygląda się pan kolejnym pokoleniom młodych aktorów. Czy widzi pan różnice pomiędzy nimi a sobą z czasów młodości?

- O tak. Jest jedna, podstawowa różnica pomiędzy naszymi pokoleniami. U młodych dramatyczny wręcz jest brak wiedzy ogólnej. To, co się słyszy, kiedy zaczyna się z nimi rozmawiać na temat sztuki, literatury, muzyki czy teatru, niezmiennie wprawia mnie w zdumienie. Oni nie mają bladego pojęcia o tych dziedzinach. Kiedy byłem młodym człowiekiem, to szło się do szkoły dlatego, że nas ten teatr autentycznie fascynował. Interesowały nas wszelkie kwestie z nim związane, A teraz przychodzą ludzie po maturze, którzy nie znają odpowiedzi na elementarne kwestie.

Aż tak źle?

- Ostatnio na przykład zapytałem dziewczynę, co to jest krynolina. Nie wiedziała. A na pewno spotka się z tym w teatrze. Nie mówiąc już o sytuacjach, kiedy wchodzimy na temat muzyki czy literatury. Wtedy to się dzieje... Podobne opinie słyszę od córki, która jest nauczycielką. Młodzież w tej chwili ogranicza się do nauki do testów. Na maturze analizują fragment tekstu, nie muszą znać całości. Więc idą na łatwiznę. Kilka dni temu oglądałem jeden z teleturniejów. Maturzystka, która dostała się na filologię polską, nie wiedziała, jak nazywała się ukochana Don Kichota. Książka może jest faktycznie gruba, ale dobra. Warto ją przeczytać... Tylko młodzi nie mają na to czasu. Jest internet, Facebook, YouTube. Trzeba mieć swojego błoga, aby powiadomić świat o swoich poglądach, a najlepiej jeszcze kogoś obsmarować i wbić szpilę. O to teraz chodzi, to jest zabawa. Więc jak w tym natłoku zajęć znaleźć chwilę na przeczytanie książki?

Jest pan mężem aktorki Hanny Wolickiej. Chyba nie jest łatwo żyć i pracować ze sobą?

- A wręcz odwrotnie. Jest nam fantastycznie. Poza tym wcale nie tak często spotykamy się na scenie. Grywałem amantów bardzo krótko. Dopóki miałem jeszcze ciemne włosy na głowie. Natomiast moja Hania dość długo grała amantki, więc rzadko mieliśmy okazję wspólnie wystąpić. Praca nie ma żadnego wpływu na nasze życie.

O kulturze Celtów można podobno z panem rozmawiać godzinami.

- Jestem w trakcie kończenia książki na ten temat. Ale trwa to już tyle czasu, że wydaje mi się że nigdy już tego nie skończę. Panowie w wydawnictwie powiedzieli mi, że nie mogą tego wydać, ponieważ nie jestem autorytetem w tej dziedzinie. I słusznie. Jestem amatorem. Zaproponowałem, aby sprawdził to jakiś specjalista. Problem jest jednak taki, że tylko trzy osoby w Polsce mają coś do powiedzenia na temat kultury Celtów, Ta książka to dla mnie jeden ze sposobów, żeby nie siedzieć z założonymi rękoma.

Skąd się wzięła ta fascynacja?

- Tak trochę na przekór innym. Zawsze denerwowało mnie, że mówiąc o starożytnej kulturze europejskiej wymienia się Greków i Rzymian. A w końcu poza nimi żyli tu także inni ludzie. Tradycje kultury celtyckiej są tak samo stare jak tradycje kultury greckiej. A literatura celtycka jest praktycznie nieznana. Z tego, co mi wiadomo, tylko jeden człowiek zajął się jej przełożeniem. A są to olbrzymie dzieła, pod względem zawartości nawet większe od "Iliady". Celtowie posiadają także nadzwyczajną mitologię napisaną z niezwykłą fantazją. Czerpią z tego scenarzyści filmowi, dopisując oczywiście do tego swoje wyobrażenia. Warto przyjrzeć się ich dziedzictwu.

Jakie ma pan jeszcze marzeniu?

- Żebym jeszcze przez jakiś czas rozumiał, co ludzie do mnie mówią, potrafił normalnie odpowiedzieć i nie jeździł na wózku. Jeśli to będzie w porządku, to będę dalej szczęśliwym człowiekiem. Nigdy nie miałem poczucia, że nudzę się w swoim życiu. Każdego dnia wiem, co będę robił. Dlatego nie muszę głowić się i szukać zajęć, które byłyby dla mnie lekarstwem na nudę.

Śmiejemy się z żoną, że mamy majątek na wsi, teraz przekazany już dzieciom, o który musimy dbać. Kosić, sadzić... Nie, nie nudzimy się

***

WŁADYSŁAW JEŻEWSKI

Rocznik 1932. W1957 roku ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Łodzi. Zanim został zatrudniony w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, pracował w teatrach w Bydgoszczy, Toruniu, Łodzi, Białymstoku i Koszalinie. W 1988 roku otrzymał Nagrodę Warmii i Mazur im. Karola Mattka. Dwukrotnie został nagrodzony w plebiscycie na "Teatralną Kreację Roku". W1995 za całokształt pracy artystycznej, a rok później za pierwszoplanową rolę męską w sztuce "Mieszczanin szlachcicem" Moliera. Obecnie jest już na teatralnej emeryturze. Pracuje za to jako nauczyciel w Studium Aktorskim im. Aleksandra Sewruka przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Pisze także sztuki teatralne i teksty piosenek.

Ważniejsze role to m.in.: Stomil w "Tangu" Mrożka, Gospodarz i Wernyhora w "Weselu" Wyspiańskiego, Cześnik w "Zemście" Fredry, Pan Jourdain w "Mieszczanin szlachcicem" Moliera, Kreon w "Antygonie" Sofoklesa, Książę Werony w "Romeo i Julii" Szekspira, Laurowicz w "Mistrzu i Małgorzacie" Bułhakowa i wiele innych. Jego żoną jest aktorka Hanna Wolicka. Źródło: Leksykon Warmii i Mazur

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji