Wyprzedaż Dostojewskiego
Wychowanka ekskluzywnego collegu, Temple Drake, udaje się ze swoim chłopcem na wycieczkę samochodową. Chłopiec jest pijany i rozbija samochód. Zamieszanie powstałe w katastrofie wykorzystuje pewien przestępca i porywa dziewczynę do domu publicznego. Pobyt w tym przybytku sprawia panience z dobrego domu niejaką satysfakcję. Jej narzeczony ma jednak, wyrzuty sumienia; aby odpokutować za swój lekkomyślny czyn, wydobywa panienkę z burdelu i poślubia. Jako mąż maltretuje ją jednak podejrzeniami; niepokoi go zwłaszcza przypuszczenie, że jego żona mogła czuć się dobrze w rynsztoku. (!) A właśnie pojawia się szantażysta, z listami poświadczającymi to przypuszczenie. Szantażysta jest bratem byłego kochanka pani domu; ożywają wspomnienia, nobliwa pani Stevens postanawia mu ulec. Obserwuje, to służąca państwa Stevens i piastunka ich dzieci. Murzynka, która pracowała niegdyś w tym samym zakładzie, gdzie pani Stevens przeżyła swój młodzieńczy epizod. Ta prostolinijna i nieco ograniczona istota, nazwiskiem Nancy Mannigoe, rozpad małżeństwa Stevensów uważa za katastrofę dla ich dzieci. Chce powstrzymać swoją panią przed cudzołóstwem i ochronić najmłodsze dziecko przed zepsuciem. W ataku desperacji zabija dziecko Stevensów.
Nancy Mannigoe zostaje skazana na śmierć za dzieciobójstwo. Teraz pani Stevens, trapiona z kolei poczuciem winy, postanawia ratować szlachetną piastunkę. W towarzystwie adwokata wyciąga z łóżka gubernatora i w wielkiej całonocnej spowiedzi opowiada mu prawdę o sobie. Gubernator jest wstrząśnięty, ale nie uważa za możliwe skorzystać z prawa łaski. Nancy Mannigoe ginie, małżeństwo Stevensów jest uratowane, co jak się domyślamy nie napawa obojga małżonków szczególnym entuzjazmem.
Tak w uproszczeniu przedstawia się fabuła "Requiem dla zakonnicy". Jest to dalszy ciąg "Azylu" Williama Faulknera, napisany jako "powieść zdialogizowana" i przerobiony w roku 1956 przez Alberta Camusa na utwór sceniczny. Rzecz ta przed pięcioma laty przeszła przez wiele scen europejskich; obecnie ukazuje się na scenie teatru Ateneum w Warszawie. Teatr lansuje "Requiem" jako tragedię. Wydaje się, że potraktowano u nas na serio głosy mieszczańskiej krytyki.
Joanna Guze. tłumaczka sztuki, pisze w programie: "Tragedia, która dzieje się w mitycznym hrabstwie Yoknapatawpha w południowych stanach Ameryki, przesuwa się ku brzegom morza Śródziemnego, skąd wyszła pierwsza tragedia." Zdanie jest piękne, szkoda że nie prawdziwe. "Requiem" nie jest bowiem tragedią, a przesunięcie, o którym mowa, odnosi się raczej do opóźnionej recepcji Dostojewskiego na Zachodzie. Faulkner, a po nim Camus, stali się popularyzatorami Dostojewskiego. "Czyż trzeba cierpienia wszystkich ludzi wziąć na siebie, aby tylko uwierzyć w Boga?" pyta w 3 akcie "Requiem" Temple. Odpowiedź, jaką daje Faulkner, pokrywa się z formułą Dostojewskiego "Samo cierpienie - jest życiem." Tylko, że u Dostojewskiego formuła ta jest bardziej pogłębiona; grzech jest krzywdą, uczynioną innym. U Faulknera pojęcie losu ma charakter typowo purytański: nie jest on siłą zewnętrzną, lecz zasadą, wedle której stworzony został świat. Przekleństwo, ciążące na Południu, jest zarazem grzechem ludzi, którzy je stworzyli. Konflikt świata białego i czarnego zostaje przeniesiony w płaszczyznę religijną i zmistyfikowany. Czarni biorą na siebie winę białych, i tym samym zmuszają białych do moralnej refleksji. Jest to chrystianizm dla głupców, w podobnej wersji głoszony również w Europie przez Andre Malraux ("krzywda zbliża do Boga"). Koncepcja ta musiała pociągać i Camusa, który poprzez Dostojewskiego doszedł do Faulknera. Jaskrawy wyraz znalazła w "Dżumie".
Otóż właśnie, to purytańskie tło linii Dostojewski - Faulkner - Malraux - Camus uniemożliwia tragedię. W świecie bowiem, w którym istnieje Bóg i normy moralne, nie może rozegrać się dramat moralnej wątpliwości. Kreon jest tragiczny, ponieważ uznaje konieczność pewnych posunięć definitywnych, ale zarazem nie jest przekonany o ich słuszności. W dramacie purytańskim moralność zostaje zastąpiona przez konwencję o b y c z a j o w ą. Młodzieńczy epizod w życiu Temple Drake nie jest tragiczną winą, jak przedstawiają go Faulkner i Camus, lecz najwyżej niestosownym zachowaniem. Mamy do czynienia nie z tragedią lecz z jej przeciwieństwem; gdzie zjawia się konwencja obyczajowa, tragedia staje się niemożliwa. Również śmierć Murzynki Nancy Mannigoe nie czyni z "Requiem" tragedii. Nie każda bowiem śmierć jest tragiczna, lecz tylko taka, którą poprzedziło ryzyko wyboru wartości konkurencyjnych." Dramat Faulknera jest więc w samej rzeczy sztuką psychologiczno-obyczajową o wątpliwej pretensji filozoficznej. Nie nadaje mu ona rangi tragedii, uświadamia raczej krytycznemu widzowi, że ma do czynienia z próbą posezonowej wyprzedaży Dostojewskiego.
Czy dzieło Faulknera jest nieinteresujące dla teatru? Przy całym krytycyzmie wobec tekstu trzeba powiedzieć, że jest wprost przeciwnie. "Requiem" stawia aktorom trudne i nowe na naszym gruncie zadanie. Wyprowadzona z Joyce'a Faulknerowska metoda stream of consciousness, monologu wewnętrznego, demonstrującego "potok świadomości", wpłynęła na konstrukcję sztuki. Jest ona pełna wielkich tyrad-spowiedzi, w których męczeni poczuciem winy bohaterowie opowiadają siebie. Te wybuchowe monologi przypominają seanse psychoanalityczne. W wielkiej spowiedzi Temple Drake, gubernator i adwokat pełnią rolę lekarza-psychoanalityka. Te monologi wymagają od aktora wielkiej siły, zróżnicowanych środków wyrazu i sztuki utrzymania się na wąskiej granicy między egzaltacją a histerią i patologią.
Markuszewski bardzo trafnie obsadził aktorów. Śląska jako Templie otrzymała rolę, w której mogła się odwołać do swoich wcześniejszych doświadczeń z "Tramwaju zwanego pożądaniem". Dała kreację wewnętrznie zgodną, pełną ryzykownych i precyzyjnie wykonanych pomysłów. Wśród paroksyzmów Faulknerowskiego purytanizmu z jego obsesją nurzania się "w łonie grzechu i rozkoszy", potrafiła - rzecz paradoksalna - być najbardziej normalną postacią sztuki. Szczęśliwie przebrnęła przez pretensjonalne sytuacje symboliczne (zapalanie papierosa, którego się nie pali; epizod z chusteczką do otarcia łez, których nie ma). Jej psychoanalityczna spowiedź była walką młodej, zdrowej kobiety z osaczającą ją atmosferą chorobliwego poczucia winy.
Cybulski nawiązywał do swojej kreacji w "Kapeluszu pełnym deszczu". Dał ciekawe studium polskiej drogi do alkoholizmu. Jego Govan Stevens upijał się nie whisky, lecz polską wódką, wracał po latach w nałóg, przypominał sobie jego gesty i zamroczenia. Pił jak Polacy, dla których picie nie jest przyjemnością, lecz wyrazem desperackiego protestu wobec rzeczywistości i wobec samego siebie. Govan protestował przeciw purytaninowi w sobie.
Dubrawska jako Murzynka Nancy zagrała istotę ograniczoną, nakręconą na jeden ton; nie apoteozowała granej przez siebie postaci; była wrażliwi i prymitywna, jeszcze lepiej: była dlatego wrażliwa, że była prymitywna.
Strumiłło jako scenograf miał iście szatański pomysł poliniowania tła sceny w białe piony na czarnym ekranie. Wszystko skakało przed oczami; eksperyment naprawdę sadystyczny. Scenografia może nie pomagać teatrowi; trzeba jednak zgłosić postulat, aby nie przeszkadzała.