Artykuły

Ludzkość na krawędzi

Teatr zatęsknił za Różewiczem, i chwała mu za to. Ale modny lifting niekoniecznie służy sztukom Starego Poety.

Kilka cenionych teatrów zajmowało się tej wiosny pracowitą wymianą w utworach sprzed 40 lat słówek rzekomo zmursza­łych - na nowe i lśniące. W gdańskiej "Grupie Laokoona" "politechnizację'' wy­mieniono na "globalizację", dorzucono "wykształciuchów", "zero tolerancji" i mnóstwo innych błyskotek. W "Starej kobiecie..." w Narodowym Stanisław Różewicz zastąpił U Thanta, sekretarza ONZ z lat 60., współczesnym Kofim Annanem. W "Wyszedł z domu" w poznańskim Polskim sce­nę wkładania wiadomości o życiu publicznym do głowy bohatera dotkniętego amnezją Marek Fie­dor wypełnił tak zjadliwą antymichnikowszczyzną, że niech się schowają Ziemkiewicze.

A jednak nie udało się uniknąć wrażenia lata­niny. Spod liftingu wciąż wyglądały stare kon­strukcje. Nie dziwota, bo myślowe ramy teatral­nych sztuk Różewicza są zarówno fenomenalnie osadzone w czasie, jak i uniwersalne. Nie bez ko­zery pisarz kazał nazywać siebie realistą, nie żad­nym tam awangardzistą. Mówi o rozpadzie umy­słu i osobowości, o sypaniu się gmachu kultury i cywilizacji, używając obrazowania swoich cza­sów. I właśnie to obrazowanie musi być wyzwa­niem dla reżysera. Dobrym exemplum jest tu "Stara kobieta wysiaduje", sztuka, w której meta­fora wszechbaby rodzącej na górze śmieci sąsia­duje z przaśną satyrą na leniwych kelnerów. Od czasu napisania dzieła zmienił się wystrój kawiar­ni, sposób wspominania wojennej przeszłości, wizerunek ciała w sztuce tudzież możliwość sko­jarzenia trzech plażujących dzieweczek z mitolo­gicznymi Parkami. Cała seria nieprzystających do siebie elementów, z których zbudowany jest ob­raz. Jeśli się tych zmian nie widzi, a zadowala po­wierzchowną aktualizacją, powstaje spektakl lo­giczny, rzetelnie wykonany (świetna Anna Cho­dakowska w roli tytułowej) - i całkiem anachroniczny. Jak ów przedpotopowy dialog fry­zjera z dystyngowanym klientem:

- Cóż, Cyrylu, znów ludzkość na krawędzi.

- Niestety, panie mecenasie, na krawędzi. Czy umyć głowę?

Ranga moralno-cywilizacyjnych niepokojów wpisanych w tamte sztuki zasługuje na mocniejszy wyraz niż ta rozmówka, skądinąd stylowo wy­konana przez Ignacego Gogolewskiego i Jerzego Łapińskiego. Szkoda też, by służyła tylko za pre­tekst do sympatycznego, acz chwilami grubo­skórnego kabaretu wykonanego w Gdańsku przez ansambl Grupa Laokoona.

Marek Fiedor w Poznaniu był najradykalniejszy i chyba najlojalniejszy. Życie rodzinki eduku­jącej dotkniętego amnezją tatę wstawił pod ol­brzymi kuchenny regał, monumentalny jak Ścia­na Płaczu. Zrezygnował z niektórych obrazów, pozostawiając znak pewnie najważniejszy: oban­dażowanych ludzi z pustymi twarzami. Nie po­trafił jednak stylistycznie scalić przedstawienia rozpadającego się na dwie nieprzystające części. Na wstrząsające pierwsze sekwencje spowiedzi kobiety, dla której zaginięcie męża jest pretek­stem do uświadomienia sobie całkowitej zatraty siebie (wspaniała kreacja Ziny Kerste), i na póź­niejsze, pół dramatyczne, pół satyryczne sceny ponownego uczenia się przez bohatera (Piotr Kaźmierczak) życia z jego frazesami, chaosem, brakiem hierarchii, głupotą, agresją. Powstało widowisko ze scenami świetnymi obok płaskich, nierówne, niekonsekwentne. O to jednak autor "Teatru niekonsekwencji" chyba nie miałby do reżysera pretensji.

Ludzkość jest dziś na innej krawędzi niż za czasów fryzjera Cyryla. Wciąż jednak Tadeusz Różewicz mówi o widokach znad przepaści wię­cej i mądrzej niż jego następcy. Pod warunkiem że interpretując, liftinguje się struktury, nie same słówka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji