Artykuły

Transmisja końca świata

"Kabaret warszawski" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Pierwszy pokaz "Kabaretu warszawskiego" w Nowym Teatrze. W spektaklu, który zapowiadał się jako przestroga przed nową brunatną falą, Krzysztof Warlikowski pokazał swoje poczucie humoru.

Najsłynniejsza scena z filmu "Kabaret" Boba Fosse'a z Lizą Minnelli? Chłopiec czysto intonuje niewinną piosenkę, którą stopniowo podejmują inni, zamieniając ją w manifestację narodowosocjalistycznej siły - "Jutro będzie należeć do nas".

W tym oscarowym musicalu para dekadenckich Anglosasów przygląda się, jak nazizm rośnie w siłę, z perspektywy nocnych lokali i wieczorów spływających szampanem. Najnowszy spektakl Warlikowskiego z Warszawy roku 2013 przenosi nas do Berlina lat 30. - do kabaretowej rewii. Efektowny show to azyl dla tych, którzy pragną zatracić się w intensywnym życiu i nie myśleć o zagrożeniu nadchodzącym w rytm militarnego marszu. Przestroga przed zmartwychwstaniem totalitaryzmów i końcem liberalnej demokracji?

Oficjalna premiera "Kabaretu warszawskiego" odbędzie się dopiero 3 lipca na muzycznym festiwalu Open'er w Gdyni. Później przedstawienie pojedzie do Awinionu - na najsłynniejszy europejski festiwal teatralny. Ale spektakl można już było obejrzeć na przedpremierowym pokazie w nowej siedzibie Nowego Teatru - dawnym garażu śmieciarek na Mokotowie przekształconym w fascynującą surowością przestrzeń sceniczną.

Nazizm i złote konfetti

Planowaną na 26 maja premierę przełożono ze względu na kontuzję Magdaleny Cieleckiej. To ona wciela się u Warlikowskiego w rolę Sally Bowles - dziewczyny, która do Berlina przybywa w poszukiwaniu estradowego sukcesu. Ręka na temblaku nie przeszkodziła Cieleckiej przeistoczyć się w niedzielę na scenie w wulkan bez mała rockowej energii. Warlikowski z ironią, ale też z szerokim gestem ogrywa kabaretową formę - publiczność nagradza brawami kolejne numery. Z sufitu leci złote konfetti, gwiazdy Nowego też świetnie się bawią, odgrywając zblazowane girlsy i fordanserów.

Wypowiedzi prasowe sugerujące, że nowy spektakl Warlikowskiego to komentarz do narastającej w Polsce fali skrajnie prawicowej agresji, okazały się na wyrost. Owszem, w "Kabarecie warszawskim" bez problemu rozpoznamy zapowiadające nazizm wątki z oryginalnego "Kabaretu". Redbad Klijnstra i Stanisława Celińska grają tu tragiczną parę - niemieckiego Żyda i Francuzkę rozdzielonych przez nazizm. Jednak pierwsza, "berlińska", część spektaklu koncentruje się przede wszystkim na postaci Andrzeja Chyry - gra on angielskiego pisarza Chrisa, który w Berlinie szuka tematów do swej prozy i uwikłany jest w skomplikowaną relację z Sally. W relacji tej ponosi klęskę. Niespełniony w miłości, nieprzystający do świata - zostaje na scenie sam.

Całe życie bez orgazmu

Jeszcze mniej politycznych odniesień czeka widza w drugiej części, zainspirowanej innym filmem - "Shortbusem" Johna Camerona Mitchella z 2006 r. Tytuł to nazwa klubu, w którym grupa współczesnych nowojorczyków stara się poradzić sobie z intymnymi problemami, zwłaszcza z kłopotami z seksualnością. Gospodarzem tego miejsca jest Justin Vivian Bond - performerka, piosenkarka, osoba transpłciowa. W tę rolę brawurowo wciela się Jacek Poniedziałek. Słowo "shortbus" ma także inne znaczenie - to autobus dowożący na zajęcia szkolne niepełnosprawne umysłowo dzieci. To określenie pogardliwe, jak polski "dom wariatów". Znów chodzi o nieprzystosowanych i nadwrażliwców zagubionych we współczesnym świecie.

Czy Warlikowski ogłasza koniec liberalnego świata, który znamy? Nawet jeśli, to świat ten właściwie niewiele go obchodzi. Woli skupić się na samotności, lękach i seksualnych neurozach. W nowojorskiej części najlepsze są sceny dotykające wprost łóżkowych problemów. Maja Ostaszewska gra tu seksuolożkę, która nigdy w życiu nie przeżyła orgazmu. Mówienie o seksie bez pruderii, wulgarności czy półpornograficznych klisz - w polskiej kulturze to naprawdę spore osiągnięcie.

Mieszczańska melancholia

Ironiczne spojrzenie na seks plus konfetti i humor. Okazuje się, że Warlikowski potrafi świetnie wejść w rolę artysty mieszczańskiego. W najlepszym sensie tego słowa, w którym mieszczańskie są na przykład komedie Woody'ego Allena. A aktorzy Nowego Teatru potrafią zawładnąć publicznością i to świeżo odkryte poczucie humoru reżysera umiejętnie pokazać.

Gorzej, gdy twórcy spektaklu porywają się na aluzje do współczesności. Taką aluzją ma być zapewne dwójka zakapturzonych dresiarzy wykrzykujących wulgarne, homofobiczne odzywki. A także rozpisana na kolejne ścieżki albumu Radiohead i ułożona przez Claude'a Bardouila choreografia przedstawiająca zamach na World Trade Centre. To rodzaj teatru w teatrze. Rozwaleni na kanapie goście klubu, popalając trawę, patrzą na coś, co w założeniu ma zapewne przedstawiać zmierzch cywilizacji, jaką znaliśmy. Dekadencja pełną gębą. Zachód ginie, transmisja końca świata.

Lars von Trier niedawno w kinie z rozmachem rozciągnął współczesną melancholię do rozmiarów kosmicznej katastrofy. Trochę szkoda, że Warlikowski nie pozwala sobie na podobny radykalizm. Reżyser - choć pragnie opowiadać o świecie przez psychikę postaci - właściwie nie zagłębia się w nią zanadto, jakby nie wierzył, że to wystarczy, by przekonująco mówić o "tu i teraz".

Jednocześnie jego rozpoznania dotyczące aktualnego stanu umysłów i nastrojów społecznych okazują się niezbyt wnikliwe. Skąd bierze się zagrożenie? Dlaczego w wieżowce uderzają samoloty, a zakapturzeni młodzieńcy krzyczą coś o pedałach? Tego rozedrgani bohaterowie Warlikowskiego nie wiedzą. Nie unieważnia to ich strachu, ale - choć świetnie się bawimy - gdy opadnie złote konfetti i wybrzmią gitarowe riffy, zostaje poczucie pustki i obojętności. I pulsująca w uszach muzyka Pawła Mykietyna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji