Artykuły

Wrocław. Skrzypek zagrał w Topaczu

Zimno i deszcz nie przeszkodziły skrzypkowi w uwiedzeniu publiczności, a zamkowi Topacz pokazać się z najlepszej strony. Eksperymentalna superprodukcja Opery w ślęzie wypadła lepiej niż dobrze.

Dyrektor Ewa Michnik z plenerowych spektakli uczyniła znak rozpoznawczy wrocławskiej Opery - wystawiała już spektakle na Odrze, na Pergoli i w Hali Stulecia, na wyspie Piasek i na Stadionie Olimpijskim. To, jej zdaniem, sposób na zarażenie operowym bakcylem nowych widzów, których do gmachu przy ul. Świdnickiej trudno byłoby zwabić, ale wenecką fortecę na wyspie Piasek {"Otello") czy Pekin na Stadionie Olimpijskim ("Turandot") przyjdą zobaczyć.

Tym razem wywiozła ich za Wrocław, budując rosyjskie miasteczko Anatewkę w Topaczu (tuż za Bielanami) i drżąc, że widzowie uznają taką wyprawę za zbyt uciążliwą. Nie uznali, przyjechało ich - na trzy spektakle łącznie - dziewięć tysięcy. Wszystkie bilety zostały sprzedane. Dojazd własnym samochodem nie był problemem, na wykoszonych łąkach przygotowano prowizoryczne parkingi, zostało mnóstwo wolnego miejsca. Tomasz Kurzewski, właściciel Topacza, mówił, że mieszkańcy Ślęzy udostępnili swoje prywatne działki ("Jesteśmy wszyscy bardzo zżyci, pod wodzą sołtysa organizujemy różne akcje na rzecz naszej wsi"), a potem gremialnie przyszli na próbę generalną.

Widownię wybudowano tyłem do zamku (celowo go nie podświetlono, żeby był niewidoczny), na dziedzińcu otoczonym przez zabudowania folwarczne. Jak na superprodukcje Opery,

zbierające siedem-osiem tysięcy widzów na jednym spektaklu, była wręcz kameralna.

Za to widoczność z każdego miejsca okazała się znakomita, widzowie mogli poczuć się mieszkańcami ubogiej Anatewki. I faktycznie szybko poczuli się, oblegając tłumnie zagrody z kozami, kaczkami, krową i koniem, którymi zabudowano boki sceny. A potem bawili się coraz lepiej. Przy scenie wesela ludzie siedzący w moim rzędzie z taką energią pomagali tańczyć artystom, że metalowa podłoga rezonująca po przytupach podnosiła krzesełka do góry.

Spektakl w reżyserii Marka Weissa zaadaptował do wystawienia na dziedzińcu zamku Topacz Adam Frontczak, który ma za sobą bardzo udaną kwietniową premierę "Traviaty". W postać Tewjego wcielił się Bogusław Szynal-ski, Gołdą była Jolanta Żmurko. ale pochwalić trzeba cały zespół, który naprawdę angażował się w spektakl (a z tym bywa różnie). Nagłośnienie było bardzo dobre, artyści mieli mikro-porty i słychać ich było lepiej niż w operze, szczególnie w scenkach aktorskich. Wielkim walorem spektaklu była też scenografia, która w nowym otoczeniu genialnie zagrała. Na sobotnim przedstawieniu wiatr rozwiewał chmury i Anatewkę oblewał blask księżyca w pełni, jak z obrazów Chagalla.

Tylko pogoda nie dopisała, ziąb był okrutny, ale część publiczności już została przez Ewę Michnik wychowana, więc do operowego survivalu przygotowała się starannie, taszcząc ze sobą koce i poduszki. Tłum z tobołami zmierzający do zamku wyglądał, jakby przyjechał "repatrianckim" transportem. Ci, którzy uznali, że elegancja obowiązuje w każdej sytuacji, mogli na miejscu kupić koce i płaszcze przeciwdeszczowe. - W Niemczech wszyscy przychodzą ubrani jak na piknik, z kocami i poduszkami. Spektakl ma być przyjemnością, a widz, który się trzęsie z zimna, nie będzie zachwycony nawet najwspanialszym widowiskiem - mówiła Ewa Michnik.

W sobotę przeprowadzono eksperyment z podgrzewaniem widowni za pomocą siedmiu dmuchaw i zanotowano częściowy sukces. Gdy góra widowni rozbierała się do koszul, dół kombinował, skąd by tu wziąć dodatkowe koce. - Dopiero się uczymy, jeszcze nikt nie podgrzewał widowni w takich warunkach - zauważył Tomasz Kurzewski. - Następnym razem będzie lepiej.

A wygląda na to, że będzie następny raz.

- Testujemy Topacz jako nowe miejsce naszych spektakli. W przyszłym roku chcielibyśmy zagrać "Rigoletto" Verdiego, zamek jest idealnym tłem do tej opery. Zaczęliśmy od "Skrzypka na dachu", bo popularność tego musicalu gwarantowała przyciągnięcie widzów. Chcieliśmy ich najpierw oswoić z nowym miejscem, które jest znakomite na cykliczne letnie festiwale. Zastanawiamy się wraz z panem Tomaszem Kurzewskim nad zamontowaniem stałej sceny na wodzie. Jezioro z wysepką pośrodku jest idealnym miejscem do wystawienia choćby "Latającego Holendra" Wagnera - zdradza Ewa Michnik.

Sądząc z owacji na stojąco, widzowie byli zachwyceni "Skrzypkiem". Czy wrócą jednak na Verdiego, a tym bardziej Wagnera, to się dopiero okaże. Niewątpliwie jednak Ślęza i Topacz już wygrały. Wielu widzów deklarowało powrót w najbliższy weekend, żeby obejrzeć zamek i wieś przy świetle dnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji