Artykuły

Nie kosi, ale kusi

"Poskromienie złośnicy" nie jest po to, aby w historycznym kostiu­mie debatować o walce płci, o sam­czej dominacji i zachłanności na po­sagi oraz o kobiecej próżności. Jest po to, aby było po prostu wesoło.

Komedia Williama Szekspira stoi dwo­ma postaciami. Dają one aktorom moż­liwość popisowego wyszumienia się na scenie. Tytułowa Kasia Złośnica (Ane­ta Stasińska), panna co pyszczy bez przerwy, budząc strach nawet najbar­dziej łasych na posag zalotników, jeże­li wyjdzie za mąż, otworzy drogę do zamążpójścia młodszej siostrze Biance (Anna Bodziak), otoczonej wianusz­kiem absztyfikantów. Petruchio (Paweł Sanakiewicz), gbur, hultaj i niecnota, dzięki pewnej intrydze podejmuje się złośnicę Kasię poskromić - choćby gło­dem - i wziąć, oczywiście z posagiem, za żonę.

Aneta Stasińska i Paweł Sanakiewicz doskonale wykorzystują szansę, jaką stworzył im autor, czyli Szekspir, a w jej spełnieniu nie przeszkadzał reżyser Bogdan Tosza. Wprawdzie Aneta Sta­sińska grała z wyraźną tremą, która chwyciła ją za gardło i nie puszczała, lecz to stan przejściowy i wytłumaczalny debiutem tej aktorki w roli tak wio­dącej. Odwaga w budowaniu postaci oraz atut młodości i jakaś otaczająca ją aura sympatii, a nade wszystko tempe­rament sceniczny Anety Stasińskiej sprawiają, iż gotowi jesteśmy obdarzyć tę aktorkę wielkim kredytem zaufania.

Paweł Sanakiewicz pokazał, że jest fantastycznym aktorem. Nikt chyba nie ma wątpliwości, kto tu pretenduje do aktorskiego Olimpu. Sanakiewicz dał postaci Petruchia rys awanturniczego nieokiełzania, niepohamowanej żywot­ności, męskiej jurności, ale też - o dzi­wo - ujawniający się powoli szczegól­ny rodzaj ciepła. Dlatego chociaż gbur i oszust, ale cudowny i w istocie spra­gniony miłości jak i Złośnica. W mia­rę wzajemnego poznawania, okazuje się, że oboje są normalnymi ludźmi, a to wzbogaca te postacie o wymiar psycho­logiczny, czego trudno się było spodzie­wać. To nie koniec: jednocześnie czu­jemy, że Paweł Sanakiewicz bawi się ro­lą, utrzymuje dystans do tego, co gra - bo to przecież komedia. W ten spo­sób i my bawimy się, oglądając to spię­trzenie kamuflaży.

Tej parze świetnie sekunduje sługa Grumio (Tomasz Bielawiec). Ogląda się go z przyjemnością; Bielawiec ze spek­taklu na spektakl staje się aktorem bar­dzo świadomym swych możliwości i po­trafiącym je rozszerzać poprzez nowe środki wyrazu. Gra swobodnie i spokoj­nie, a z tempem, dynamicznie; i już nie przysłowiowy fikołek, salto na scenie w wykonaniu tego niezwykle fizycznie sprawnego aktora będzie jego znakiem wywoławczym, a role takie jak w "Po­skromieniu...".

Sceny z udziałem tej trójki leją miód na serca miłośników teatru. One rów­nież nadają tej realizacji "Poskromie­nia..." sens ideowy, o ile w ogóle reży­ser miał co do takiego sensu jakiś za­mysł: to wyborny żart na temat stosun­ków męsko-damskich, ale jeżeli chce­cie, aby miał wymiar antyfeministyczny, to już wasza sprawa. Jednak napraw­dę nic takiego, jak poskromienie kobie­ty przez mężczyznę nie ma miejsca...

Tę trójkę William Szekspir otoczył rzeszą zróżnicowanych postaci drugie­go planu. Trudno na nich budować wiel­kie role, gdyż są one wypełniaczami li­terackiego i teatralnego tworzywa. Pew­nie dlatego tak istotna staje się wyrazi­stość gry. Tym bardziej że aktor nie mo­że skryć się czy szukać dopełnienia ro­li w scenografii. Scenograf Aleksandra Semenowicz dała aktorom przede wszystkim kostiumy, piękne, bogate i urzekające kolorystyką, zaś przestrzeń sceny zabudowała oszczędnie; przeno­simy się z miejsca na miejsce, z Anglii do Italii, za sprawą kotar z rysunkami kamienic, ulic, dworów. Aktor pozosta­je więc sam na sam ze swoim kostiumem i z innymi aktorami. Trudno tu opowiedzieć o wszystkich rolach, nie­mniej z pewnością zapamiętamy Annę Bodziak (Bianka), jej zalotników - Szy­mona Sędrowskiego (Lucencjo, Cambio), Andrzeja Redosza (Gremio), Ar­tura Kocięckiego (Hortensjo, Licjo) czy Witolda Kopcia (Biondello), ale też do­bry epizod z Krzysztofem Malinow­skim jako Krawcem. Sprzymierzeńcem aktorów i reżysera jest przekład Stanisława Barańczaka, bo słowo nie stanowi tu bariery między sce­ną a widownią. Czyż nie warto zapa­miętać sławnego zdania: "Uroda Kasi kosi z nóg i kusi". Atrakcyjny jest po­czątek: publiczność z pierwszych rzę­dów musi uważać na prawdziwą wodę rozchlapywaną z miski na balkonie. Ge­neralnie, lubelska publiczność boi się śmiechu i ma chyba romantyczne po­dejście do teatru. Nie przeszkadzają jej dokuczliwe dłużyzny, zjawisko nieobce tej realizacji "Poskromienia..." Nie­mniej rzecz w reżyserii Bogdana Tosza da się oglądać, wprawdzie nie kosi, ale kusi.

Pozascenicznym atutem najnowszej premiery w Teatrze Osterwy jest wiel­ki obraz "Gdzie tak naprawdę tworzył Szekspir, czyli nieznane kartki z dzie­jów Kazimierza" do oglądania w foyer, współgrający z atmosferą przedstawie­nia. Po wojnie w Teatrze Osterwy, wów­czas był to Teatr Miejski, "Poskromie­nie złośnicy" wystawiono po raz pier­wszy 27 kwietnia 1948, reżyserowała Zofia Modrzewska. Prezentację tego spektaklu kilka miesięcy później na Rynku w Zamościu oglądało ponad 8 tysięcy widzów. W 1970 roku komedię Szekspira dla Teatru Osterwy wyreży­serował Piotr Paradowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji