Pszoniak gra Łatkę
Na tę premierę czekano w Warszawie z wyjątkowym zainteresowaniem. I nic dziwnego. Zapowiadany występ dawno w teatrze nie oglądanego Wojciecha Pszoniaka wzbudzał zrozumiałe emocje, zaś Fredro w reżyserii Łapickiego pozwalał mieć nadzieję, że Teatr Polski wzbogaci repertuar o interesującą pozycję z naszej klasyki. Poza wszystkim złe pisanie bądź mówienie o tym teatrze obrzydło już chyba każdemu i dająca choćby nadzieję na dobry spektakl premiera rozbudza wiarę w przerwanie złej passy. Cóż jednak po nadziejach, skoro po podniesieniu kurtyny reżyser i aktorzy powoli, acz skutecznie je rozwiewali, by po finale pozostawić pewność, że lepsze czasy dla Polskiego jeszcze nie nadeszły.
Grzechem głównym "Dożywocia" jest takie poprowadzenie aktorów i ustawienie sytuacji, że odczuciem dominującym staje się... nuda. W po bożemu wymyślonej, brązoworudobeżowej scenografii Łucji Kossakowskiej toczy się pozbawiona jakiegokolwiek psychologicznego prawdopodobieństwa opowieść o chciwości, przebiegłości, skąpstwie, hulaszczym życiu i jego opłakanych konsekwencjach. W ślamazarnym tempie wszyscy grają tu bardzo określone, jakby rodem z farsy typy, niemal całkowicie pozbawione tzw. wnętrza. Najwyrazistszym tego przykładem jest Rózia w interpretacji Ewy Konstancji Bułhak. Aktorka gra nie posiadającą choćby cienia wdzięku, wręcz głupią dziewczynę. Doprawdy trudno pojąć, jak ktokolwiek mógłby się w niej zakochać! Trudno też dziwić się, że Orgon daje ją za żonę Łatce, cudem bowiem jest, że w ogóle ktoś chce się z nią żenić. W konsekwencji Łatka pozbywszy się narzeczonej niemal wygrywa los na loterii, a przegranym staje się przyszły mąż, czyli Birbancki.
Takich przypadkowych nadinterpretacji widz może znaleźć w spektaklu znacznie więcej. Ich przyczyną jest rysowanie postaci nazbyt grubą kreską, myślenie wyłącznie o prawidłowym mówieniu wiersza (co i tak nie zawsze się udaje) oraz zapominanie, że nawet najbardziej typowe postaci muszą być wzbogacone choćby o cień psychologicznej prawdy. Tymczasem Dariusz Biskupski (Birbancki), Ignacy Gogolewski (Twardosz), Wojciech Alaborski (Rafał Lagena) czy Damian Damięcki (Michał Lagena) grają co najwyżej poprawnie, a to stanowczo za mało, by ożywić inscenizację, zwłaszcza tak skostniałą, jak ta zaproponowana przez Andrzeja Łapickiego. Sztuka ta chwilami udaje się właściwie Marcinowi Jędrzejewskiemu (Filip) oraz - co chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem - Wojciechowi Pszoniakowi. Trzeba jednak koniecznie dodać, że każdemu z zupełnie innych względów. Jędrzejewskiemu, bo nieźle gra postać z komedii Fredry, a Pszoniakowi, bo dobrze gra... samego siebie!
Realizacją "Dożywocia" Tatr Polski podtrzymał jedynie status quo. Okazało się, że wpisanie na afisz znanego i niewątpliwie przyciągającego publiczność nazwiska wcale nie musi być gwarancją sukcesu. Bo cóż z tego, że Pszoniak gra Łatkę? Ważniejsze jest, w czyjej reżyserii, scenografii, z jakimi partnerami i w jakim teatrze.