Samobójca Nikołaja Erdmana
Pół wieku dzieli moment napisania "Samobójcy" od jego moskiewskiej prapremiery. Kiedyś Wysoka Komisja nie dopuściła do wystawienia sztuki w teatrze Meyerholda. Opinia Stalina zakwalifikowała ją jako "społecznie szkodliwą" i zdecydowała o wysłaniu do lamusa. Jednak przez pięćdziesiąt lat ostrze erdmanowskiej satyry nie uległo stępieniu. W nienaruszonym stanie dotrwały do naszych czasów teatralne walory tekstu. Przesłanie polityczne "Samobójcy" i "Mandatu" również wytrzymało próbę czasu, choć ten fakt z pewnością o wiele mniej nas cieszy. Tekst Erdmana ciekawiej i celniej komentuje naszą współczesność, niż zaangażowane w bieżące wydarzenia utwory dzisiejszych dramaturgów. Nic więc dziwnego, że "Samobójcę" grają teatry w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu.
Sztuka Erdmana wyrasta z bardzo konkretnej tradycji literackiej. Czuje się w niej atmosferę gogolowskiego "Rewizora", wyraźne aluzje do "Martwych dusz", psychologiczny realizm Czechowa i odległe, aczkolwiek zauważalne, nawiązanie do filozoficznej refleksji Dostojewskiego. Sposób odczytania sztuki Erdmana poprzez jedno z tych odniesień do tradycji literackiej oznacza w praktyce granice różnic w inscenizacjach. Można sztukę Erdmana wystawić na wzór gogolowskiej groteski, ale też żartobliwej krotochwili, pełnej gagów i grepsów podawanych do "rozszyfrowania" publiczności. Kazimierz Kutz wybrał drogę trudniejszą, lecz o wiele ciekawszą. Konwencja tragikomedii pozwoliła Januszowi Gajosowi zbudować postać o precyzyjnie wykreowanej charakterystyczności, bez uciekania się do łatwo rozpoznawalnych schematów. Jego Siemion Podsiekalnikow to człowiek absolutnie nieprzystosowany do życia, rozpaczliwie usiłujący "uprawomocnić" swoją pozycję w nowym społeczeństwie. Jego szansą, aby stać się "kimś" dla "ogromnej masy mas" jest samobójstwo. To ono ma go uczynić "argumentem", "wspaniałym tematem do sporów politycznych", "faktem społecznym". Dopiero śmierć może przydać sankcję "wyższej użyteczności" jego "pasożytniczej" egzystencji...
"Samobójca" Kazimierza Kutza to widowisko barwne, operujące pełną gamą środków wyrazu. Od scenografii uwzględniającej koloryt lokalny nepowskiej "komunałki", nasyconych rodzajowością kostiumów, po muzykę Jana Kantego Pawluśkiewicza, dzięki której scena uczty pogrzebowej, znakomicie śpiewana i zrytmizowana ruchem, stała się popisem kunsztu aktorów i inscenizatora.