Artykuły

Gombrowicz jest nagi

Rita Gombrowicz zdecydowała się na pokazanie Światu "Kronosa". Dzienniki publikuje krakowskie Wydawnictwo Literackie. Do księgarń trafią 23 maja. O życiu z twórcą, który tęsknił za pierogami i nie chciał mieć dzieci, Rita Gombrowicz opowiada Urszuli Wolak w Dzienniku Polskim.

Co czuje kobieta - żona - Pani, gdy dowiaduje się, że mąż pisze tajny dziennik?

- Nie dotknęło mnie to, ponieważ Gombrowicz opowiedział mi wszystko o sobie na początku naszej znajomości. Nasze relacje opierały się na szczerości i zaufaniu. Dlatego, kiedy czytałam "Kronosa", nic mnie nie zaskoczyło.

Nie ciekawiło Panią, co tam notował przez lata wspólnego życia?

- Nie. Za jego życia wystarczała mi świadomość, że pisze osobisty dziennik. Dowiedziałam się o tym w 1966 roku. Nic więcej nie musiałam wiedzieć. Może też dlatego że nigdy nie mieszałam się w jego twórczość, wszystko co wychodziło spod jego pióra w ojczystym języku.

Podejrzewam więc, że czytanie "Kronosa" po przetłumaczeniu było dla Pani wyjątkowym doświadczeniem.

- Dość specyficznym. Z jednej strony bawiły mnie fragmenty poświęcone erotycznym przygodom Gombrowicza, bo sam mi o nich opowiadał, z drugiej czułam się dość nieswojo, czytając o sobie, o życiu, które spędziliśmy razem w Vence, we Francji. Odniosłam wrażenie, że zredukował je do suchych faktów. Nie napisał ani słowa o wspaniałych chwilach, których było mnóstwo. Poza tym przez lata biłam się z myślami, co zrobić z "Kronosem". W Polsce był przecież komunizm i opublikowanie dziennika pełnego intymnych, śmiałych detali, oznaczałoby koniec Gombrowicza. Schowałam więc tekst w torbie, pod łóżkiem i spałam z tym sekretem przez lata.

Jak Pani myśli, dlaczego Gombrowicz zredukował wasze życie do suchych faktów, pominął to, co mogło wywoływać miłe wspomnienia?

- Był po prostu praktyczny. Zrozumiałam to, gdy zorientowałam się, że pisał "Kronosa" w tym samym czasie co "Dziennik" drukowany w paryskiej "Kulturze". Okazało się, że "Kronos" - intymny zapis faktów z jego życia, odtwarzanych od chwili jego poczęcia, miał mu po prostu pomóc w pisaniu "Dziennika", który był konstrukcją literacką.

Czytając o sobie, czuła Pani, że dotyka ją niesprawiedliwość?

- Początkowo tak. W "Kronosie" pojawiam się bowiem najczęściej w kontekście kłótni z Gombrowiczem. Ale w miarę upływu lat podchodziłam do tego tekstu z coraz większym dystansem.

Czy zastanawiała się Pani nad tym, by wykreślić z "Kronosa" fragmenty dotyczące Pani osoby?

- Tak. Miałam takie myśli, ale byłam jeszcze wtedy bardzo młoda.

Dlaczego zmieniła Pani zdanie?

- Postarzałam się, dojrzałam. Poza tym postawiłam się także na miejscu potencjalnego czytelnika, który z pewnością nie byłby usatysfakcjonowany, czytając ocenzurowanego "Kronosa", pozbawionego intymnych fragmentów. Chęć podglądanie innych jest wpisana w naszą naturę. Dobrze znam to uczucie, bo gdy tylko ukazały się erotyczne listy Jamesa Joyce'a zaadresowane do jego żony, od razu pobiegłam do sklepu, by je kupić i jeszcze szybciej zabrałam się za ich lekturę. Intymny zapis życia Gombrowicza ujrzy więc światło dzienne w niezmienionej formie, jaką nadał mu sam Gombrowicz.

W "Kronosie" przeczytamy między innymi o licznych seksualnych przygodach Gombrowicza zarówno z kobietami, jak i mężczyznami. Pani - jako jego żona i znawczyni jego twórczości - wielokrotnie powtarzała, że erotyzm odgrywał w jego życiu jedną z najważniejszych ról. W "Kronosie" otrzymujemy jednak suchy raport z jego eskapad. Nie czuć w tym pasji, namiętności.

- Bo to tak wyglądało: parę razy z jedną osobą. Nic więcej. W jednym z fragmentów "Kronosa" Gombrowicz pisze jednak: "To był prawdziwy zachwyt". I ta emocjonalna refleksja wyraźnie kontrastuje z suchymi faktami zawartymi w dzienniku. W tym zdaniu wyraził jednoznacznie to, co poczuł w Argentynie, gdy zaczął spotykać się z młodymi ludźmi. Sam był zakochany we własnej młodości i nigdy nie przechodził obojętnie obok młodości innych. Kochał życie wśród młodych, a młodzi uwielbiali przebywać w jego towarzystwie. W jednej z opublikowanych rozmów wspominał, że w dzieciństwie jego brat Janusz zorganizował mu specjalną "Gwardię" złożoną z samych wieśniaków, którzy chodzili wokół Gombrowicza na bosaka i mieli za zadanie bronić swego pana. Witold był nimi zachwycony. Fascynowali go, ale czuł się wobec nich nieswojo, krępowała go jego pozycja, wyższy status społeczny. Bariery między ludźmi zniknęły w Argentynie. Tam wszyscy byli już równi i Gombrowicz w pełni z tego korzystał. Rozkoszował się tym stanem. Wolność była przecież podstawą jego filozofii, podobnie jak seksualność. Ale nie miałaby ona żadnego znaczenia, gdyby nie była związana z koncepcją człowieka, jaką wyznawał i wielką częścią jego twórczości.

Myśli Pani, że Polacy są dziś gotowi na odważny i szczery "Kronos"?

- Zadawałam sobie to pytanie, podejmując decyzję o publikacji "Kronosa" i na horyzoncie pojawiały się różne opcje. Myślałam o tym, by udostępnić tekst jedynie badaczom i pozostawić go na zawsze w bibliotece na Uniwersytecie Yale lub by wydać jedynie fragment "Kronosa". Później doszłam jednak do wniosku, że moim obowiązkiem jest opublikować intymny dziennik w całości, by twórczość Gombrowicza miała pełny kształt. To zdecydowanie odpowiedni moment. Całkowicie zmienił się sposób myślenia społeczeństwa, zupełnie inaczej patrzy się dziś na homoseksualizm niż kiedyś.

Gombrowicz proponował Pani wyjazd do Argentyny, gdy się poznaliście. Pani jednak odmówiła. Zastanawiała się Pani, jak mogłoby się tam potoczyć wasze życie?

- Nie, bo Gombrowicz nie mógł już wtedy wyjechać do Argentyny z powodów zdrowotnych, a poza tym miał na myśli jedynie krótki, a nie stały pobyt w Ameryce Południowej. Zamieszkaliśmy więc w Vence, we Francji i tam rozpoczął się interesujący okres w naszym życiu, pełen niepewności. Gombrowicz nie wiedział jeszcze, czy zostanie ze mną w Europie, czy też może wyjedzie sam do Argentyny. Oboje nie byliśmy niczego pewni. Poznawaliśmy się. Pamiętam bardzo dobrze, że Gombrowicz był w tym czasie bardzo ostrożny w podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. Sprawdzaliśmy się tak przez sześć miesięcy, szukając odpowiedzi na pytanie, czy warto ułożyć sobie razem życie. W "Kronosie", notatce z 1965 roku, napisał: "Decyzja o pozostaniu w Europie".

Argentyna była jednak wciąż obecna w Państwa życiu, prawda?

- Oczywiście. Gombrowicz często tam wracał w rozmowach ze mną. Wspominał Argentynę nawet w ostatnich dniach swojego życia. Pamiętam, że było bardzo gorąco. On leżał w łóżku, a wentylator, który kupiłam dla ochłody, rozwiewał mu włosy. Pomyślałam, że może odczuwa dyskomfort i powiedziałam: "Chcesz, żebym go wyłączyła?". W odpowiedzi usłyszałam: "Nie, bo to mi przypomina Argentynę".

Poza tym mieszkali Państwo na Lazurowym Wybrzeżu. Klimat był więc nieco zbliżony do argentyńskiego...

- To prawda, ale było coś ważniejszego. W domu miał przy sobie młodą osobę. Moja młodość okazała się kluczowym powodem, dla którego Gombrowicz zdecydował się ze mną związać. Młodość miała dla niego nawet większą wartość niż seks. Tak było zawsze. Witold był jak narcyz zakochany, jak już mówiłam, we własnej młodości. Z trudem przychodziło mu wychodzenie z niedojrzałości. Walczył o to przez całe życie. Bez powodzenia. Mówił, że stał się młodym staruszkiem. W czasach, gdy był młody - czuł się natomiast staro (śmiech). Zachowywał się trochę jak Buster Keaton albo Charlie Chaplin. Doskonale rozumiał wszystkie mechanizmy rządzące młodością. Miałam szczęście, że mogłam poznać tak wyjątkowego człowieka właśnie w młodym wieku.

Będąc w związku z Gombrowiczem miała Pani jednak momenty zwątpienia. Czy to prawda, że chciała nawet Pani od niego odejść?

- Nigdy nie myślałam na poważnie o tym, by go zostawić. Miewałam jednak trudne momenty, bo będąc z Gombrowiczam, wiodłam życie jak mniszka w klasztorze, a byłam przecież młoda. Nie mieliśmy nawet radia, bo Gombrowicz nie znosił muzyki. Słuchanie Elvisa Presleya było wręcz zakazane. Gdy zamieszkaliśmy w Vence, kazał mi notować wszelkie wydatki na jedzenie: cenę masła czy sałaty. Nie mogłam w to uwierzyć. Powiedziałam więc do niego któregoś dnia: "Jeśli mam notować cenę masła, wracam do Kanady". Później to mnisie życie zaczęło się zmieniać. Adoptowaliśmy psa, kupiliśmy samochód. Zaczęliśmy tworzyć rodzinę. Witold troszczył się o mnie, a ja o niego. Pragnął, bym ukończyła pisanie doktoratu. Prowadziliśmy także życie towarzyskie, podejmując w naszym domu przyjaciół. Zaczęliśmy się dogadywać. Dlatego uważam, że szaleństwem z jego strony było tak skrupulatne notowanie w "Kronosie" wszystkich naszych kłótni. Było ich przecież tak niewiele. Czytelnicy mogą jednak odnieść inne wrażenie. Prawda jest jednak inna - wszystko układało się między nami jak najlepiej, świetnie się razem bawiliśmy.

Czy to prawda, że Gombrowicz zdołał Panią przekonać do zmiany tematu doktoratu?

- Tak. To prawda. Podyktował mi w tej sprawie list do rektora uniwersytetu. Chciał, bym pisała doktorat o jego twórczości. W tamtym czasie nie było to jednak możliwe z dwóch powodów. Po pierwsze, nie powstawały jeszcze wtedy prace na temat żyjących pisarzy. Po drugie, nie mogłam pisać o polskim twórcy, nie znając języka polskiego. Koniec końców nie mogłam więc pisać o Gombrowiczu. Szybko to sobie jednak zrekompensowałam i zajmuję się jego twórczością, która funkcjonuje w 38 językach na całym świecie, od przeszło czterdziestu lat.

Gombrowicz nie zachęcał Panią do nauki języka polskiego?

- Wręcz przeciwnie. Skutecznie, bo na zawsze zablokował we mnie chęć nauczenia się i poznania jego ojczystego języka.

Jak to możliwe?

- Kiedy go poznałam, czułam silną potrzebę nauczenia się języka polskiego. Lekcje pobierałam u swojej przyjaciółki Izy Neyman. Gombrowicz postawił jednak sprawę jasno, mówiąc: "Po co uczysz się polskiego? Skończ najpierw doktorat". Odpowiedziałam mu wtedy, że chcę poznać polski, by móc czytać jego dzieła, na co usłyszałam w odpowiedzi: "To tak jakbyś uczyła się grania gam po to, żeby grać Chopina". Wtedy zrozumiałam, że jego postawa wiązała się z chęcią wytyczenia i ochrony swojego terytorium, tego, co dotyczyło Polski. Dotarło do mnie, że powinnam to uszanować i nie przekraczać pewnych granic.

Czy to znaczy, że Polska była tematem tabu w Państwa rozmowach?

- Absolutnie nie. Rozmawialiśmy o ówczesnej sytuacji politycznej w Polsce. Poza tym Gombrowicz dużo opowiadał mi o swojej rodzinie, którą poznałam w 1966 roku. Spędziłam wtedy w Polsce trzy tygodnie. Polska zawsze była obecna w naszym życiu.

Mówił, że tęskni za Polską?

- Nigdy tego nie powiedział, ale ta tęsknota za krajem była widoczna, choć uczucia względem Polski manifestował zawsze w niezwykle dyskretny sposób.

Jak się to objawiało?

- Gombrowicz pytał na przykład: "Nie mogłabyś mi ugotować jakiegoś polskiego dania?".Bardzo brakowało mu polskiej kuchni. Poza tym zapamiętał słowa ojca, które mi kiedyś wyjawił: "Pamiętaj synu" - mówił ojciec Witolda - "Nigdy nie będziesz jadł lepiej niż w swoim rodzinnym domu". Polska ciągle w nim była. Myślał o swoich bliskich, których starał się, jeśli tylko mógł, wspierać finansowo.

Potrafiła Pani spełniać polsko-kulinarne zachcianki Gombrowicza?

- Niestety, nie. Polskie książki kucharskie były jeszcze wtedy niedostępne we Francji. Witold mógł natomiast liczyć na naszą przyjaciółkę Izę Neyman, która robiła świetne pierogi. Zdarzało się, że gdy do nas przyjeżdżała, gotowała specjalnie dla Gombrowicza. Poza tym inna nasza przyjaciółka - Maria Paczowska prosiła swych znajomych w Polsce, by wysyłali Gombrowiczowi barszcz czerwony w torebkach.

Nie żałuje dziś Pani, że nie ma z Gombrowiczem dzieci?

- Nie, ponieważ Witold powtarzał często: "Gdybyśmy mieli dziecko, bałbym się, że ono zwariuje".

Żartował? Co miał na myśli?

- Mówił całkiem poważnie. W jego rodzinie zdarzały się bowiem przypadki chorób psychicznych.

Nie nalegała Pani?

- Nie. W tamtym okresie byłam jeszcze zbyt młoda. Nie w głowie było mi posiadanie dziecka. Nawet go nie chciałam, bo przez lata odgrywałam rolę matki, sprawując opiekę nad swoim licznym rodzeństwem w Kanadzie, jako najstarsze dziecko w rodzinie. Chciałam od tego odpocząć.

Gabriel Garcia Marquez napisał w "O miłości i innych demonach", że ludzie, których kochamy, powinni odchodzić razem ze swoimi rzeczami. Patrząc na to, jak Pani promienieje, mówiąc o twórczości Gombrowicza, sądzę, że Marquez się pomylił.

- To wszystko zależy. Życie jest jak podróż pociągiem. Jedni ludzie wysiadają z niego za wcześnie, inni jadą jednak dalej. Każde życie ma swoją tajemną logikę. Dziś wiem, że nasze drogi z Gombrowiczem musiały się przeciąć. On zakochał się w mojej młodości, a ja poświęciłam swoje życie promocji jego twórczości na świecie. Bezwiednie zapewnił sobie przyszłość po śmierci.

Nie byłoby Rity Gombrowicz bez Gombrowicza, ale i Gombrowicza bez Rity Gombrowicz. Zgodzi się z tym Pani?

- Gombrowicz mnie ukształtował, ale nie potrzebował mnie do tego, by odegrać znaczącą rolę w literaturze. Miał swoje dzieło. Ja jedynie przyspieszyłam ten proces. Nic więcej.

Rozumiem więc, że wybaczyła Pani Mistrzowi, że nazwał Panią w "Kronosie" histeryczką?

- O nie! Myślę, że ten straszny epitet, którym mnie określił, to efekt jego hiperwrażliwości. Poważnie myślę o rewanżu... Być może napiszę kiedyś swój mały "Kronos".

***

Rita Labrosse poznała Witolda Gombrowicza w 1964 roku we Francji. Współpracowała z pisarzem jako jego sekretarka. Postanowili zamieszkać razem w Vence, a w 1968 roku wzięli ślub. Po śmierci pisarza Rita Gombrowicz stała się propagotorką twórczości męża na całym świecie. Sama napisała o nim dwie książki: "Gombrowicz w Argentynie" i "Gombrowicz w Europie". To w dużej mierze dzięki jej staraniom książki polskiego pisarza zostały przetłumaczone na 38 języków. Z wykształcenia jest teoretykiem literatury francuskiej. Urodziła sie w 1935 roku w Kanadzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji