Artykuły

17 Świetnych tańców o czymś

"Zagraj to, czyli 17 tańców o czymś" w reż. Leszka Bzdyla, Katarzyny Chmielewskiej i Anny Steller w Teatrze Dada von Bzdülöw w Gdańsku. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Bohaterowie tego spektaklu ponoszą druzgoczącą klęskę. Ale dla jego autorów to przedstawienie jest spektakularnym zwycięstwem Kolejnym w ich pełnej sukcesów artystycznej biografii.

Najnowszy spektakl teatru Dada Von Bzdulow oparty jest na prostym pomyśle: spojrzenia na współczesność z perspektywy ludzi żyjących w przyszłości, ludzi, którzy próbują odpowiedzieć na pytanie czym było to "coś", co sprawiało, że dawny świat był właśnie tym, czym był, co nadawało mu sens, wymiar i kolor. Choć to pomysł oczywiście nie nowy i w światowej kulturze przećwiczony wiele razy i na wiele rożnych sposobów, trójce artystów z gdańskiej grupy - spektakl wspólnie przygotowali: Katarzyna Chmielewska, Anna Steller i Leszek Bzdyl - udało się dojść za jego pomocą do wniosków może nie specjalnie odkrywczych, ale pokazanych w niezwykle oryginalny, poruszający sposób. Najważniejszy z nich jest taki, że tego typu: kulturowa, cywilizacyjna, etnograficzna archeologia nie przynosi żadnych nowych znaczeń, nie daje szansy ani na odkrywcze interpretacje któregokolwiek z odkryć, ani żadne spójne syntezy, prowadzić może co najwyżej do dorzucania kolejnych okruchów, odprysków, bezkształtnych strzępów na śmietnisko historii cywilizacji. Śmietnisko - zwłaszcza w wydaniu gdańskich tancerzy - bardzo efektowne, ale nie zawierające żadnej odpowiedzi na pytanie o to mityczne "coś". Albo może raczej zawierające nieskończoną ilość dowolnych odpowiedzi. Na tej stercie resztek po cywilizacji nic już nieznośnie nie znaczy nic, albo każdy element bezradnie znaczy wszystko.

Kultura strzępów i odpadów

Gdzie szukać odpowiedzi? Autorzy spektaklu zaczynają od kultury. I w ciągu pierwszych dwudziestu minut spektaklu błyskotliwie, elokwentnie i spektakularnie przedstawiają barwny kalejdoskop współczesnej kultury, układający się w fantazyjne wzory, złożone z okruchów rzeczy wielkich, rzeczy zwykłych i rzeczy całkiem miałkich.

A więc z jednej strony - dwie intrygujące sceny miłosno-barowe, posklejane z klisz wytartych do cna w niezliczonych filmach od "Casablanki" do "Superbad". Intrygujące przede wszystkim jako świadectwo, jak przez pół wieku zmieniła się kobieca ekspresja dotycząca seksualności: od eterycznego zawstydzenia dziewczyny (Steller), która nieśmiało tylko sygnalizuje swoje potrzeby odgrywając symboliczny stosunek seksualny przy pomocy papierosa, do brawurowego, graniczącego niemal z nachalnością, wyuzdania kobiety pewnej siebie i biorącej od mężczyzny wszystko, czego potrzebuje (Chmielewska).

Z drugiej strony - znakomicie zagrany przez Bzdyla bardzo delikatnymi środkami infantylny zachwyt filmami karate, przeplatany chłopięcym zagubieniem w meandrach odkrywanej właśnie z fascynacją, ale i lękiem, seksualności. Z trzeciej - piosenki, wyzute całkiem ze swojego kontekstu, z jakiegokolwiek subkulturowego, środowiskowego znaczenia, zniszczone - nawet dosłownie - przez Macieja Salamona, który preparował wizualizacje oparte na prawdziwych teledyskach. Kiedyś ikoniczne, dziś nie znaczące już nic i całkiem zapomniane klasyki: hippisowski, zespołu Jefferson Airplane i nowofalowo-postpunkowy, grupy Tuxedo Moon. Z czwartej wreszcie - przedziwne figury, w które układają się ciała artystów w jednej z nielicznych scen, w której są na scenie wszyscy razem. Czy to sekcja gimnastyczna z "Rejsu"? Czy pomnik robotnika i kołchoźnicy - a może odwrotnie - z czołówki filmów wyprodukowanych w wytwórni Mosfilm? A może kochankowie stojący ma dziobie "Titanika"? Kolejne znaczenia, skojarzenia, odniesienia tych cytatów, aluzji, a może raczej parodii można mnożyć dowolnie - to i tak nie ma żadnego znaczenia i do niczego nie prowadzi.

I tak tu już nie ma nic

Jeśli nie w kulturze tkwi to "coś", to może w naturze - pytają autorzy spektaklu w jego kolejnej części. Ale emocje, nawet te najsilniejsze, które odgrywają, stają się tylko bladymi, rozmytymi śladami, powtarzanymi schematami, zadeptywanymi coraz bardziej tropami. W jednej z najpiękniejszych, najbardziej precyzyjnie skomponowanych scen spektaklu, zazdrość Chmielewskiej jest tylko powtarzanym, nawet jeśli gwałtownym, paroksyzmem, budzącym swą naturalistyczną bezpośredniością raczej litość niż trwogę. I zupełnie nie wiadomo, czy ukryta pod zdejmowanymi, wraz z każdym kolejnym atakiem zazdrości, halkami niewinność Steller jest szczera czy tylko udawana. Tym bardziej, że zaraz przeradza się w iście zwierzęcą chuć, wobec której gwałtowność emocji Chmielewskiej zamienia się znienacka w wyrafinowaną, wyestetyzowaną delikatność. Emocje też okazują się więc tylko pustym śladem czegoś, co może kiedyś miało znaczenie, odgrywanymi na zamówienie rytuałami, za którymi nie stoi nic realnego.

Wiec może jakąś wartość, jakieś echa prawdy zachowały przedmioty, zwykłe znaki codzienności. Znaki, które w myśl wizji z trzeciej części spektaklu, mają sens tylko wtedy, kiedy pisze się je i czyta wspólnie. Ale co z tego, kiedy ów sens jednym gestem potrafi zmienić biegun: jak lampa, która z ochronnego parasola staje się klatka, albo imbryk, który z ciepłego uścisku zamienia się w niewolę. Niestety, nie sposób znaleźć też sensu w zmierzaniu do jakiegoś celu, w nieprzerwanym marsz do przodu, w dążeniu do postępu - jak w genialnym solo Bzdyla, niemal na zakończenie spektaklu, ostatniej brzytwie, której próbują się chwycić tonący w przestworze oceanu wypranych ze znaczenia znaków, bohaterowie spektaklu. Bo z ich perspektywy widać bardzo wyraźnie, że całe życie to tylko chodzenie w miejscu i realizowanie zupełnie nie istniejących zadań, powtarzanie pustych gestów. I nawet śmierć traci swoje ostateczne znaczenie, skoro można ją, ot tak sobie, powtórzyć.

Misja bohaterów sztuki okazuje się wiec katastrofą, ale - za sprawą odgrywających ich aktorów - jakże piękną katastrofą. Po dwudziestu latach pełnej sukcesów kariery tancerze z teatru Dada Von Bzdulow niczego już nie muszą udowadniać. I to pięknie widać w tym spektaklu: tu nie ma prężenia mięśni, tu nie ma popisywania się, tu nie ma pretensji i pokazywania czegokolwiek za wszelką cenę. Jest za to pełna dojrzałości oszczędność w używaniu środków wyrazu, licznych przecież, ale ani przez moment nie przesłaniających żadnego z sensów, idealne wyczucie tonu, niewymuszona w żaden sposób klasa. Jest znakomite przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji