Artykuły

Komiks

Nim odsłoni się kurtyna, zabrzmią agresywne takty muzyki do filmu Andrzeja Fidyka "Defilada". Monumentalna scenografia. W głębi olbrzymiej wysokości kościelne okna, wysoko nad sceną kołysze się drewniana figura Chrystusa. Na schodzących w kierunku proscenium scho­dach byłego ołtarza ustawiono szpitalne łóżka. Kościelne wnętrze przekreślone jest biegną­cym ponad głowami pacjentów pasem czer­wonego materiału. Chwila napięcia. Pojedyn­cze, zapowiadające grozę dźwięki jednostajnej muzyki. Zatrzymane w pół gestu ciała przera­żonych pacjentów. Do klęczącego na prosce­nium Chochuli podchodzi krokiem mordercy Boria, na jego tępej twarzy nie drgnie ani jeden mięsień. Ruchami gangstera krępuje Chochulę i przygotowuje maszynę do elektrows­trząsów. Po proscenium demonicznie patrząc w oczy publiczności przechadza się Raninson - dlaczego grany przez kobietę? (Marlena Milwiw). Przeraźliwy krzyk Chochuli nie wydoby­wa się z gardła aktora, lecz jest dziełem aku­styka. Głośniki trzeszczą jeszcze chwilę po zbyt wielkim wysiłku. Raninson podnosi w górę butelkę szampana i kategorycznym, cięż­kim jak metal głosem składa wszystkim życze­nia z okazji pierwszomajowego święta. Wycie­mnienie. Natrętnie powraca muzyka z filmu "De­filada".

To nie jest finał. To zaledwie jedna ze scen "Nocy Walpurgii" Jerofiejewa wyreżyserowanej we Wrocławiu przez Radosława Piwowarskiego. Od pierwszych scen dzieje się dużo. Dok­tor przypina do piersi rząd orderów, ktoś inny spośród personelu szpitala zakłada czerwony krawat, skrępowany żelaznymi łańcuchami Gurewicz tkwi w skręconej pozycji na krzesełku tortur.

Piwowarski skompletował większość sposo­bów, jakich używał polski teatr przez ostatnie dziesięć lat na oznaczenie hasła "komuna". Można było jeszcze pożyczyć od Piotra Skrzy­neckiego zaprojektowane przez Skarżyńskich na bal "Komuno wróć!" maski, kazać nałożyć je aktorom i za jednym zamachem wyelimino­wać powracający momentami w tym komiksie problem osobowości, ludzkich zachowań i motywacji.

O aktorach pisać nie można, bo nie mieli szans. Świat tego spektaklu dzieli się prosto: na stojących na trybunie i na tych, którzy równają krok. Nadęta do apokaliptycznych rozmiarów scenografia, wielce aluzyjna muzyka i kukiełki posłusznie odgrywające dobrze znane role. Choć nie przewidziano miejsca dla ludzi, ci jednak nieśmiało upominają się o swoje pra­wa. Zwłaszcza Nathalie Małgorzaty Ząbkowskiej i Gurewicz Zdzisława Kuźniara. Ona - rozedrgana w oczekiwaniu, gotowa do ucieczki ze świata czerwonej jednoznaczności, on - jakby zdystansowany wobec własnego życia, własnych słów i czynów. I scena spotkania tych dwojga - jedyny w całym przedstawieniu moment dialogu. Połączyli się w ostatnim uś­cisku, ona zdecydowała już, że spędzi tę noc z Walimordą, on ukradkiem wyciągnie klucz od magazynu z kieszeni jej fartucha. Tak zapisał to Jerofiejew. Piwowarski reżyseruje dwie osob­ne sekwencje: najpierw scena spotkania, po­tem Nathalie popłacze nieco dłużej, by Gure­wicz mógł ściągnąć klucze z gwoździa. Osobno dobro i osobno zło, zgodnie z przyjętą konwencją świata. Więc tylko sentymentalno-głupia gęś i cyniczny cwaniak, nic więcej. Pozo­stała scena libacji - raczej popis choreografa niż próba przyjrzenia się bohaterom. Wbiega Walimorda i wyładowuje swoją tępą agresję na Gurewiczu. Nic się nie stało. Jedni pozostali na trybunie, drudzy znowu zmylili krok. Ach, gdybyż to było takie proste!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji