Lubię prowokacje
RZ: Dlaczego "Wielebni"?
JERZY STHUR: Sławomir Mrożek napisał sztukę mówiącą o sprawach, z których Polacy nie śmiali się chyba nigdy. Daje ona możliwość dotknięcia drażliwych, polskich czy polsko-żydowskich problemów. Obrócenia ich w śmiech. Pociąga mnie, by tematy tabu zobaczyć w świetle komediowym. Choćby problem żydowski, który ku mojemu zdumieniu ciągle jest aktualny, a demony antysemityzmu wciąż straszą.
Czy dziś, gdy trwa dyskusja o Jedwabnem, można mówić o tych sprawach żartem?
- Chcę spróbować... Benini spróbował i mu się udało, choć podejmował temat o wiele trudniejszy, dotyczący holokaustu. Próbuję i ja, bo sam chcę się z tego wyzwolić, spojrzeć wreszcie na te sprawy z dystansu.
Obok antysemityzmu, w sztuce mocno obecny jest też nurt antyklerykalny, wprawdzie niedotyczący kleru katolickiego, lecz protestanckiego, ale może być różnie przyjęty.
- Te dwie kwestie, które w swojej sztuce Mrożek miał odwagę poruszyć, są wystarczającym powodem, żeby sięgnąć po "Wielebnych".
Wystawił pan tę sztukę już we Włoszech. Światowa prapremiera w pana reżyserii odbyła się w lutym w Genui.
- Krakowska inscenizacja jest inna. W trzydziestu procentach inna... Nie może być tak, że wielki polski dramaturg pisze sztukę i nikt jej w Polsce nie wystawia, a Włosi zapewnili sobie prawo do światowej prapremiery! Poszedłem do dyrektora Starego Teatru i sam zgłosiłem chęć wystawienia "Wielebnych"
A jak znaleźli się oni na włoskiej scenie?
- Teatro Stabile di Genova zaproponował mi stałą współpracę. Ze względu na rozliczne obowiązki nie mogłem się zgodzić na stały kontrakt, ale powiedziałem: bardzo chętnie coś dla was zrobię. A co? - zapytali. Ja na to: - Właśnie leży przede mną nowa sztuka Mrożka. Kupili w ciemno. Doskonale znali Mrożka. W 1965 wystawili "Tango". Zresztą po wyjeździe z Polski Mrożek przez pewien czas mieszkał w Genui.
Jak przyjęto tam "Wielebnych"?
- Z ogromną ciekawością. Dla Włochów, inaczej niż dla nas, kwestia żydowska jest trochę zapomniana, a może nie chcą jej zbytnio rozgrzebywać. Z kleru zaś kpią cały czas, to jest wpisane w ich tradycję. Tak więc w sztuce, której akcja toczy się w realiach amerykańskich, widzieli raczej elementy absurdu utopionego w mieszczańskim sosie. "Wielebni" grani byli w Genui przez miesiąc przy kompletach widzów.
Mrożek zaakceptował włoską inscenizację?
- Zna słabe punkty sztuki i bardzo się denerwował, czy przez nie przeskoczę.
I jak?
- Oświadczył, że jest za tą inscenizacją. W jego ustach to duży komplement, zważywszy że często miewał z teatrami na pieńku. Sławomir Mrożek jakoś ma do mnie zaufanie. I ja się dobrze z nim czuję, nieraz pytam go o radę. Chyba robią swoje lata, gdy uczyłem się na Mrożku teatru, myślenia.
Co to znaczy, że krakowski spektakl będzie w trzydziestu procentach inny?
- Poprawiam sam siebie. Staram się uwypuklić elementy komediowe w wątku żydowskim. Zmieniam też zakończenie, z którym miałem we Włoszech problemy. Mam nadzieję, że będzie bardziej spójne z całością sztuki.
Nie ma pan żadnych zahamowań biorących się z polskiego wyczulenia w sprawach religii i antysemityzmu?
- Nie chcę ich mieć. Mam naturę prowokatora w sztuce. Wyrosłem z tradycji teatrów studenckich lat sześćdziesiątych. Prowokacja jest dla mnie silnym bodźcem, aby wziąć się za cokolwiek. Chcę, aby wszystko było jak w tekście Mrożka. Żeby widzów i aktorów śmieszyło to, co mnie śmieszy.
Gra pan w tej sztuce jedną z ról. Może to zespołowi pomoże?
- We Włoszech było to bardzo pomocne, bo pokazywałem im pewien styl gry. W Krakowie nie muszę. Tutaj aktorami są moi uczniowie lub koledzy z teatru.
Chyba lubi pan grać w reżyserowanych przez siebie filmach i sztukach.
- W teatrze lżej do tego podchodzę. W filmie uważam, że to mój obowiązek, skoro poruszam bardzo osobiste tematy. Gdybym wynajął do tego aktora, miałbym poczucie, że się ukrywam, że nie chcę wziąć na siebie pełnej odpowiedzialności. Poza tym pewnie nie potrafię wymyślić bohatera innego niż ja sam.
Ma to jednak swoje plusy?
- No pewnie. Mogę dłużej pracować nad rolą, ona we mnie rośnie wraz z pisaniem scenariusza. Ale jest też druga strona: ogromna samotność. Brnę sam w nieznane.
W krakowskich "Wielebnych" zagra pan, tak jak we Włoszech, profesora Wilkinsona?
- Ale tutaj dubluje mnie Tadeusz Huk. W Krakowie mamy dwie obsady aktorskie. Bez dublerów wystąpią: Ewa Kaim i Piotr Grabowski obsadzeni w rolach głównych bohaterów oraz Anna Polony grająca Różę, żydowską ciotkę wielebnego Blooma i Radosław Krzyżowski jako Tomasz.
Po co ta podwójna obsada?
- Trochę wymusił to Stary Teatr... ale potem mnie samego to wciągnęło. Sprawia mi wiele satysfakcji obserwowanie, jak dwa różne zespoły obrabiają ten sam temat, przy tych samych założeniach. Jest to wielkie poszukiwanie aktorskie. Porównanie odmiennych efektów może być ciekawe także dla widza.
A co po "Wielebnych"?
- Dla telewizji publicznej zrobię "Ożenek" Gogola w świetnej warszawsko-krakowskiej obsadzie. Ale tęsknię już za scenariuszem filmowym, który mam w głowie, a teraz żmudnie przenoszę go na papier. Mam nadzieję, że skończę późną jesienią, a w przyszłym roku ruszy realizacja filmu.
Co to będzie?
- Chcę opowiedzieć o dewaluacji kryteriów. O tym, że mamy w ręku wspaniałe instrumenty, takie jak demokracja, tolerancja i nie umiemy ich dobrze używać. To mnie dręczy zwłaszcza przez ostatnie dziesięć - dwanaście lat. Scenariusz będzie nosił tytuł "Chaos". Chodzi o chaos mentalności, kryteriów etycznych, pojęć.