Artykuły

Wżydowstąpienie

Pojechałem na premierę dramatu "Wielebni" do Krakowa, chociaż w ogóle mnie nie pocią­gają sztuki piękne. Już raczej piękne sztuki. Z wywiadu z autorem Mrożkiem i reżyserem Stuhrem w "Magazynie Gazety Wyborczej" (nr 25) wynikało, że obaj się bardzo boją tego wystawienia. O strachu tym "Gazeta" pisała też w dniu premiery ("Mrożek ma ochronę", 23-24.06.br.).

My, komuniści, sprawując nasze totalitarne rządy wprowadzaliśmy stany wojenne, jeździ­liśmy pancernymi pojazdami na gąsienicach po duszy narodu; mordowaliśmy księży, ale też osoby niewyświęcone, jeżeli się trafiły; zamykaliśmy do więzień, żeby odebrać wol­ność, a nawet do domów wczasowych, aby jeszcze i ośmieszyć. Nam Mrożek tak tańczył tango, jak mu cenzura zagrała. I u nas

dzieci były swobodnie molestowane przez księży, gdyż woleliśmy, żeby kler miał ręce zajęte małymi kutasi­kami niż budową nowych kościołów. Mimo takich naszych zbrodniczych i totalitarnych rządów jakoś nikt nas się nie bał, wszyscy się z nas śmiali.

Pojechałem więc do Krakowa, żeby się dowiedzieć kogo, czego i dlaczego w wolnej - jak się uprzeć - Polsce ludzie się teraz boją. Czemu w PRL wszyscy artyści byli odważni, a teraz są zastraszeni. Dlaczego literat Mrożek przed premierą się tłumaczy, że "Wielebnych" napisał tylko dla pieniędzy, że nie zrobił tego w Polsce, o Polsce, przeciw Polsce ani po pol­sku. Stuhr zaś zapewniał, że nie jest antysemi­tą, tylko człowiekiem wierzącym, i to w Boga. Męczyłem się martwiąc tym, że nasze minio­ne komunistyczne więzienia, czołgi, skryto­bójcy, wszystko to nie potrafiło doprowadzać artystów do aż takiego poniżania się, jakim jest publiczne objawianie strachu w narodzie uparcie mającym się za bohaterski.

Treść dramatu "Wielebni" nie wyjaśniła przyczyn tego cykora. Akcja rozgrywa się w przeciętnej parafii skupiającej społeczność zwykłych chrześcijan: nimfomankę, satanistę, terrorystę, gangstera handlującego nierucho­mościami z parafią, mistyczkę siebie uważają­cą za Pana Boga, a więc łamiącą pierwsze i naj­ważniejsze przykazanie, zakłamaną dewotkę - chyba żadnego typu chrześcijanina nie braku­je na scenie.

Przez pomyłkę biskupa przybywa do tej parafii aż dwóch świeżo nominowanych proboszczów. W kościelnej pomyłce też nie ma nic dziwnego, gdyż nieomylnym jest wy­łącznie biskup Rzymu. Nominacja była zaś nieodzowna, gdyż poprzedniemu proboszczowi parafianie ucięli głowę piłą elektryczną i trzymają ją w słoiku w celach mistycznych.

Jeden proboszcz to wielebna Burton, dziewczyna seksowna i ideowa, która co praw­da nie wierzy w Boga, lecz - co dla Kościoła ważniejsze - w dyscyplinującą ludzi moc reli­gii. Drugi proboszcz - wielebny Bloom - jest księdzem jeszcze pośledniejszego gatunku niż kobieta, to ksiądz-Żyd wierzący w to, że zostaw­szy księdzem, stanie się przeciwieństwem Żyda. Uciekającego od żydostwa Blooma ści­ga helikopterem jego żydowska ciotka. Próbuje ona sernikiem własnego wypieku zwabić ks. Blooma z powrotem do żydostwa, ale szkoda było sera.

Wreszcie parafia puszcza się na orgię sek­sualną, a potem zakładając na twarze komi­niarki ujawnia się jako terrorystyczna banda morderców. Kulminacje te odbiegają już za­równo od chrześcijańskiej przeciętności, jak i od sensu dzieła, ale są w przedstawie­niu niezbędne. "Wielebnych" wystawia Stary Teatr, w którym klimatyzacja tak szwankuje, że pod koniec aktu drugiego i ostatniego podduszoną już publiczność utrzymać mogą w krzesłach tylko orgie seksualne, krwawe morderstwa i mistyka okropności.

Zgodnie z kanonami popieranego dziś kie­runku literackiego, zwanego realizmem kapita­listycznym, sztukę kończy happy end. Ciocia Róża będąc Żydówką jest oczywiście bogata. Stać ją nie tylko na sernik, ale i na helikopter. Pada nawet cena wynajęcia: 300 dolarów za godzinę, co Mrożka sytuuje w nurcie realizmu naiwnego. Zwycięski kapitał żydowski wybawia oboje wielebnych kochanków z rąk chrześci­jańskich oprawców parafialnych. Doznają oni wżydowstąpienia. Do helikoptera.

Czego się boi Sławomir Mrożek? Przed czym dygoce masywny Jerzy Stuhr? Cenzor księdza kardynała Macharskiego chętnie da "Wielebnym" kościelne imprimatur. Niech każ­da owieczka widzi, że trzymać się trzeba katolickiej religii rzymsko-galicyjskiej bez bab-proboszczów i Żydów w ko­loratkach, bez orgii, terroru i magii. Kpina z żydostwa, owszem, wywoła­ła niesmak na salonach poddanych dyktaturze "Tygodnika Powszechnego". Życie Polski tak jest jednak zdominowane w tym sezonie przez wzniosły żydow­ski hałas i pompatyczno-patriotyczno-narodowy odpór dawany mu przez antysemitów, że każdy czuje, iż w megalomańską hucpę parchatą rąbnąć trzeba wielkim śmiechem. Schył­kowy Mrożek i jego "Wielebni" to więc tylko grzeczna zachęta dla nie narodzonego jesz­cze dzieła. Powinien to być film, na którym ludność Jedwabnego, którą pcha zew krwi sąsiedzkiej, z siekierami w łapach leci pod wodzą plebana do Nowego Jorku odbudować swą stodołę na Manhattanie. Lotnictwo USA bombarduje w odwecie kolejną szopkę wielka­nocną ks. Jankowskiego. Świtoń dzieli się więc na kawałki i przybija do stu krzyży. A papież przechodzi na judaizm, za co dostaje z Wall Street 10 miliardów zielonych, które wpłaca ministrowi Baucowi do budżetu, aby mógł kupić za to dla polskiej armii działo samobieżne do tyłu. Obejrzawszy "Wielebnych" wiem już, że Mrożek i Stuhr nie bali się przed premierą ani kleru, ani Żydów, ani katolickich ciot z "Tygo­dnika Powszechnego", ani Boga, ani rządu z kaczymi szponami, ani recenzentów. Oni boją się tego, czego teraz wszyscy się boją: deficytu. Ich ogłaszany strach był więc trickiem PR (piar) dla ściągnięcia publiczności łakomej owoców zakazanych i pokazów ryzyka. Ina­czej mówiąc, ogłaszany przed premierą strach był częścią przedstawienia. Najciekawszą zresztą i najlepiej zagraną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji