Benefis Jana Świderskiego
Za dawnych czasów wybitni aktorzy mieli prawo wyboru sztuki i roli, którą chcieli raz w sezonie zagrać na swój popis i dochód. Nazywało się to benefisem i było nawet zastrzeżone w kontrakcie. Dziś obyczaj ten nie istnieje, ale przedstawienie "Romulusa Wielkiego" ma wszelkie cechy benefisu Jana Świderskiego (z wyjątkiem cech materialnych, gdyż dochód z tego spektaklu nie płynie do jego kieszeni). Widać bowiem wyraźnie, że jest to ulubiona rola tego znakomitego aktora. Zrósł się z nią, zrozumiał ją do głębi, potrafi przekazać wszystkie jej subtelności, całe jej bogactwo. Śmiem twierdzić, że jest to najlepsza rola Jana Świderskiego od czasu, kiedy zachwycił wszystkich swym świetnym Baronem w schillerowskiej inscenizacji "Na dnie". W roli Romulusa Wielkiego prezentuje Świderski całą różnorodność i wszechstronność swego talentu aktorskiego, od tonów tragicznych, władczych, interpretacji myśli i prawd filozoficznych, aż po nuty charakterystyczne, świetne punktowanie dialogu satyrycznego i dowcipów, aż po groteskę i nawet farsę. To ogromna przyjemność oglądać Jana Świderskiego w tej niepowtarzalnej roli. Oglądałem w roku 1964 przedstawienie "Romulusa Wielkiego" w Paryżu, w Theatre National Populaire, gdzie rolę Romulusa grał wybitny aktor i dyrektor tej sceny, Georges Wilson i mogę stwierdzić z całym przekonaniem, że interpretacja Świderskiego jest znacznie bogatsza i głębsza.
Po raz drugi gra Jan Świderski tę rolę na scenie Teatru Dramatycznego. Polska prapremiera "Romulusa Wielkiego" odbyła się tutaj 2 lutego 1959 roku. Ale obecne przedstawienie nie jest zwyczajnym powtórzeniem tamtego spektaklu. Ma on obecnie innego reżysera, innego scenografa, prawie zupełnie inną obsadę. Z tamtego przedstawienia pozostał tylko Jan Świderski i Bolesław Płotnicki w roli Odoakra, a także Stanisław Gawlik, który jednak nie gra tym razem fabrykanta spodni Cezarego Rupfa, tylko cesarza wschodniego Rzymu, Zenona Isauryjczyka. Dyrekcja Teatru Dramatycznego zdawała sobie sprawę z tego, że powtórzenie, czy rekonstrukcja, tamtego przedstawienia z roku 1959 byłoby niemożliwe, musiałoby zakończyć się klęską sztuki. Cóż dziwnego, że przystępując do pracy nad nową inscenizacją "Romulusa" twórcy tego przedstawienia musieli zadać sobie kilka pytań: "Jaką wymowę mają dzisiaj podstawowe tezy "Romulusa Wielkiego"? Co należy uczynić naczelnym zadaniem sztuki? Jak potraktować "Posłowie" autora i didaskalia pisane siedem lat temu? Czy brzmiałyby one identycznie, gdyby Durrenmatt napisał je dzisiaj?" Teatr Dramatyczny szedł zresztą w tej praktyce śladami autora, który napisał dotąd trzy wersje "Romulusa", różniące się znacznie od siebie. Pierwsza wersja pojawiła się na scenie teatru miejskiego w Bazylei 25 kwietnia 1949. W siedem lat później opracował Durrenmatt nową wersję sztuki. W pierwszej "niedialektycznej" wersji osiąga Romulus swój cel: rozwiązuje Imperium Rzymskie. W drugiej przedstawia Durrenmatt wydarzenia w sposób znacznie bardziej skomplikowany. Ani Romulus, ostatni cesarz rzymski, ani Odoaker, zwycięski wódz Germanów, nie osiągają tego, do czego zmierzali. Działają bowiem w ramach historycznej konieczności i wbrew zamierzeniom obydwu na gruzach Imperium Rzymskiego powstanie imperium germańskie, równie przemijające i równie krwawe, jak rzymskie. Trzecia wersja "Romulusa" pochodzi z roku 1961 i zawiera tylko korektury w tekście dialogów, nie zmieniające zasadniczej myśli utworu.
Jak wypadła konfrontacja "Romulusa Wielkiego" z polskim widzem po siedmiu latach? O ile różni się reżyseria Ludwika Rene od inscenizacji Haliny Mikołajskiej i Andrzeja Sadowskiego z roku 1959? Jak brzmi dzisiaj sztuka Durrenmatta? Przede wszystkim trzeba stwierdzić, że sztuka wytrzymała próbę czasu znakomicie. Dramaty osnute na tle historii starożytnej pisywał także Giraudoux. Większość z nich bardzo szybko się zestarzała. Tymczasem "Romulus Wielki" jest wciąż sztuką współczesną, a obecne przedstawienie w Teatrze Dramatycznym pozwala zabrzmieć w tej sztuce myślom, których nie odbieraliśmy z taką intensywnością przed siedmiu laty. Spektakl z roku 1966 jest głębszy, mądrzejszy, bardziej filozoficzny, niż spektakl z roku 1959. Jest w nim więcej moralistyki Durrenmatta, choć nie zatracił się wcale jego humor. Trzyma się też chyba ściślej wskazówek, zawartych w Posłowiu autora, opublikowanym w roku 1957, a więc już po napisaniu drugiej wersji sztuki. Durrenmatt pisze w tym Posłowiu, że jest to "ponura komedia". Tak daleko przedstawienie warszawskie nie idzie. Jest to jednak w ujęciu Ludwika Rene gorzka komedia, może nawet tragikomedia, a nie tragifarsa, jaką była w pierwszej interpretacji Teatru Dramatycznego przed siedmiu laty. Nie ze wszystkimi tezami tej filozoficznej sztuki można się zgodzić, ale nawet dyskusja z nimi nie umniejsza szacunku dla postawy pisarza i wartości intelektualnej, literackiej i teatralnej jego sztuki. Obecne przedstawienie "Romulusa" w Teatrze Dramatycznym każe zastanowić się poważnie nad tym, czy to właśnie nie ta sztuka jest jego najważniejszym dziełem, zawierającym credo i wyznanie wiary pisarza. I kto wie, czy ona właśnie nie przetrwa najdłużej?
Doszedłem do tego wniosku, mimo że przedstawienie nie jest wolne od wad. W pierwszych dwóch aktach brak mu jednolitości, skutkiem poważnych luk w obsadzie. Nie wszyscy zrozumieli tu w pełni intencje reżysera. Tylko, kiedy na scenie jest Jan Świderski, wszystko jest jasne. Poszukiwania pełnej, pogłębionej postaci Romulusa zarysowały się już w jego ujęciu tej roli przed siedmiu laty. Ale wtedy widać było jeszcze szwy, technikę. Dziś wszystko jest organiczne. Prawdziwą komedię z filozoficznym podtekstem gra WIESŁAW GOŁAS, TADEUSZ BARTOSIK, STANISŁAW GAWLIK, STANISŁAW JAWORSKI, JAREMA STĘPOWSKI i JANUSZ PALUSZKIEWICZ. Znacznie słabsza i dość bezbarwna jest IRENA GÓRSKA, która tylko prezentuje się okazale i po cesarsku. W stronę groteski i farsy zmierza zaś wyraźnie EMIL KAREWICZ, jako minister wojny Mares. Gra ostro i nawet ciekawie, tylko, że jest to z innej sztuki, z innego przedstawienia. Jeszcze więcej wątpliwości budzi ujęcie roli Emiliana przez RYSZARDA BARYCZA. Był tylko postacią z tragedii, a powinien był grać postać z gorzkiej komedii, lub nawet ponurej komedii, jak tego chciał Durrenmatt. Nie umiała także wydobyć akcentów ironicznych z roli Rei JANINA TRACZYKOWNA, ani z roli aktora Phylaxa, który uczył cesarską córkę gry w greckich tragediach - KAZIMIERZ DEJUNOWICZ.
Wszystko zmienia się jednak na korzyść w drugiej części przedstawienia. Sąd nad światem, jaki sprawuje w akcie trzecim Romulus, i sąd nad Romulusem, jaki sprawuje w akcie czwartym świat - wypadają w tym przedstawieniu znakomicie. Jest to zasługą Jana Świderskiego, osiągającego wyżynę swej roli w ostatnim akcie, lecz także Bolesława Płotnickiego, który bardzo dobrze i trafnie zagrał Odoakra. To on właśnie utrafił najlepiej obok Jana Świderskiego w ton sztuki. Mówił o sprawach poważnych, ale nie zapominał, że gra w komedii, nie popadając nigdy w farsę, czy groteskę. W tej części przedstawienia ukazał też bardzo trafnie perspektywę przyszłości Mieczysław Stoor w roli następcy Odoakra, jego bratanka Teodoryka, który miał na gruzach Imperium Rzymskiego budować potęgę nowego imperium Germanów.
Dekoracje JANA KOSIŃSKIEGO dobrze służyły swemu zadaniu, określały trafnie miejsce akcji, choć były może mniej efektowne pod względem kolorystycznym, niż to zwykle u tego scenografa bywa. Najlepiej udało się Kosińskiemu tło willi Romulusa w Kampanii: akwedukt biegnący daleko w głąb horyzontu. Ładne kostiumy zaprojektował ALI BUNSCH. Szczególnie udały mu się stroje Germanów, oraz kostium fabrykanta spodni Cezarego Rupfa.