Tak blisko, tak daleko
To nie jest typowy towar broadwayowski, przygotowany według prostej recepty: szczypta sentymentalizmu zmieszana z modnymi hasłami. "Szósty stopień oddalenia" Johna Guarego jest nie tylko zgrabnie skrojoną komedią, ale także przewrotnym komentarzem do amerykańskiego stylu życia. Historia o czarnym geju, który próbuje przedrzeć się do świata ustabilizowanego mieszczaństwa, udając kogoś innego, to zarazem historia smutku mieszczaństwa. Paul w pożyczonej skórze syna Sidneya Poitier czuje się bardziej na swoim miejscu niż Louisa i Flan w domniemanej roli szczęśliwych i szanowanych rodziców.
Nie pierwsza to we współczesnym dramacie opowieść o "obcych bliskich" i ,,bliskich obcych", ale tym razem została zgrabnie połączona z pastiszowym portretem pokolenia bitników i hippisów. Jest tak dzięki specyficznej roli, jaką w tym tekście pełni "Buszujący w zbożu" Salingera. Kultowa księga zostaje odarta z mitu, a zarazem mit swój podtrzymuje sama. Potwierdza jej fatalistyczny wpływ na kolejne pokolenia przebieg wydarzeń w tej opowieści scenicznej.
Rzecz w Dramatycznym przygotowana została z rozmachem, a obsadę Piotr Cieślak zapewnił doborową, wydarzeniem samym w sobie był powrót na scenę w Polsce Elżbiety Czyżewskiej, która zresztą tekst ten teatrowi zaproponowała, Czyżewska w roli Louisy tworzy postać żywą, którą się będzie pamiętać - inteligentnej, dociekliwej, a zarazem złaknionej porozumienia z kimś innym kobiety. Gra dynamicznie, nadając wypadkom scenicznym szybki rytm. Jej idealnym partnerem jest Władysław Kowalski w roli męża, którego zawodowy sukces stale jest narażony na klęskę, a stosunki ze światem coraz bardziej ulegają urzeczowieniu. Kowalski tworzy postać zadowolonego z siebie konesera sztuki, który postawiony w sytuacji niecodziennej nie potrafi znaleźć odpowiedniej maski, kryjąc się za wybuchami spazmatycznego gniewu. W roli Paula - a dla niego właśnie Czyżewska tę sztukę proponowała - wystąpił od paru sezonów obecny na scenie Omar Sangare, jedyny chyba polski czarny aktor, utalentowany absolwent warszawskiej PWST. Potwierdza dobre opinie, jakie już zebrał np. w "Weselu" w tym samym teatrze. Potrafi ukazać czarującego młodego człowieka, wzbudzającego zaufanie zacnych obywateli. Ale także twarz człowieka samotnego, gorączkowo poszukującego swojego miejsca na ziemi.
By dodać trochę dziegciu do miodu tych pochwał - słowo zastrzeżenia do scenografii. Nie znam powodów, dla których tak bardzo powiększono scenę (przy okazji wyłączając ileś miejsc na widowni), ale pomysł ukształtowania podestu sceny w nieregularne pola o różnej wysokości okazał się zdradziecki. Większość aktorów potykała się, wpadając w zasadzkę przygotowaną przez scenografów. Na szczęście - cały spektakl nie wyłożył się.