Artykuły

"I Move You", czyli taniec aktorski

Reżyser i choreograf "I Move You", Maciej Zakliczyński podszedł do stworzenia spektaklu teatralnego dość elastycznie. Widowisko jest polisemiotyczną mieszanką, zadziwiającym spektrum form - pisze Klaudyna Desperat z Nowej Siły Krytycznej.

Fabularnie bowiem opiera się na trzech historiach filmowych, których fragmenty wyświetlane są w głębi sceny. Istotą jest oczywiście taniec w profesjonalnym wykonaniu trzech par znanych z "Tańca z gwiazdami": Pauliny Biernat i Stefano Terrazzino, Anny Głogowskiej i Jana Klimenta oraz Janji Lesar i Krzysztofa Hulboja. Skoro taniec, to i muzyka - także śpiewana na żywo przez Michała Szpaka - kontrowersyjną gwiazdę innego TVNowskiego show - X Factor. W czasie, gdy akurat pary nie tańczą, tancerki odczytują życiowe historie. A cały ten miszmasz ma miejsce w teatrze i pretenduje do nazywania się spektaklem, według niektórych niesłusznie. Ale czy na pewno?

Na warsztat zostały wzięte trzy filmy, przedstawiające trzy różne rodzaje miłości. Niestety, bez znajomości tych obrazów nie można domyślić się, jaki jest bieg zdarzeń. Ale nie o to przecież chodzi. Tancerze zagłębiają się w daną historię i starają się z niej wydobyć to, co w tańcu najważniejsze - emocje. Żonglują nimi, wydobywają je z każdej historii, pokazują różnice między nimi. Spektakl jest spójny w przewrotny sposób - wszystkie historie opowiedziane za pomocą tańca im bardziej się różnią między sobą, tym bardziej tworzą jednolity ciąg pokazywania antagonizmów między różnymi rodzajami emocji. Bo właśnie o tym jest spektakl - o różnorodności: miłości, uczuć, relacji międzyludzkich. Także tańca, gdyż w większości scen nie jest wykonywany żaden konkretny jego rodzaj - w ciągu kilku minut można zauważyć elementy salsy, cha-chy, jive'a czy pasadoble.

Przedstawienie zaczyna się od rozgrzewki - każdy robi ją innym stylu. Tancerze zachowują się tak, jakby nie zauważali widzów. Jakby dopiero za chwilę mieli wejść na scenę. Można dopatrzyć się tu kompozycji klamrowej, gdyż w finale także tańczą roboczo - z wybranymi osobami z widowni.

Spektakl składa się z trzech rodzajów aktywności - sekwencje taneczne nawiązujące do filmów, sceny, w których pojawiają się wszyscy wykonawcy we wspólnych, radosnych (i tanecznie mistrzowskich) układach oraz monologi odczytywane przez tancerki (skądinąd, są to najsłabsze momenty).

Sedno spektaklu to oczywiście układy wzorowane na filmach. Pierwszym z nich jest "Malena" Giuseppe Tornatore. Taniec idealnie oddaje ideę filmu, uczucia towarzyszące głównym bohaterom. Oglądający spektakl profesjonalni tancerze z łatwością odgadną emocje towarzyszące tańcowi, przez co z łatwością będą w stanie zrekonstruować uczucia bohaterów filmu, nawet nie oglądając go. Laikom, którzy chcą nie tylko zobaczyć celebrytów, ale też zrozumieć spektakl, znajomość tych filmów nie zaszkodzi. Taniec Terrazzino i Biernat jest delikatny, subtelny, pełen podnoszeń i obrotów - wyraża uczucie, które żywi bohater filmu do tytułowej postaci, czyli młodzieńczą fascynację, czyste zakochanie. Najciekawszy był moment, w którym ona (zadziwiająco dobrze aktorsko) udawała bezwładną lalkę, marionetkę, a on musiał wprawić ją w ruch.

Z kolei Głogowska i Kliment starali się oddać emocje towarzyszące "Nagiemu instynktowi" Paula Verhoevena. I zrobili to znakomicie, choć zdecydowanie bardziej dosłownie i brutalnie niż poprzednia para - jaki film, takie jego przedstawienie. Pokazali tańcem siłowanie się, bicie, upodlenie drugiej osoby. Nie zabrakło także plucia w twarz wypitą przed momentem wodą i scen rozbierania. Jednak nad tym wszystkim unosił się pewien rodzaj namiętnej, perwersyjnej miłości, wyrażonej bardzo odważnym tańcem. Już wiadomo, dlaczego Paulina Biernat trzy dni wcześniej na konferencji prasowej przestrzegała, żeby nie przychodzić na pokazy spektaklu z dziećmi.

Ostatnim obrazem, nakreślonym przez Janję Lesar i Krzysztofa Hulboja, jest "Dracula" Francisa Forda Coppoli. Ta sekwencja to parodystyczne, przerysowane tango. Tancerze nagle stali się aktorami, wyrażając emocje nie tylko tańcem, ale także mimiką, spojrzeniem, wytworzeniem relacji między swoimi postaciami. W tej części szczególnie widać starania tancerzy o nadanie widowisku ram przedstawienia teatralnego - powstało coś, co - przez analogię do piosenki aktorskiej - można by nazwać tańcem aktorskim. Właśnie dlatego nie zgadzam się z odmawianiem nazywania "I Move You" spektaklem. Zgódźmy się na różnorodność przekazu.

Jednak najbardziej zawiodło to, co jest tak bardzo istotne w spektaklu teatralnym (rozumianym tradycyjnie) - słowo. Sceny mówione, a raczej czytane, wyglądają jakby wprowadzone były tylko po to, żeby spektakl nie składał się z samego tańca. Historie: szkolnej miłości przerodzonej w małżeństwo, które straciło troje dzieci; o mężu zabitym przez kibiców; o kobiecie, która próbowała sobie poradzić z faktem niemożności posiadania dziecka może i łączą się ze sobą (w końcu wszędzie mamy smutek, utratę bliskiej osoby), ale w żaden sposób nie współgrają z filmowymi, wytańczonymi opowieściami.

Atutem spektaklu są kostiumy, zaprojektowane przez Stefano Terrazzino, idealnie oddające charakter każdej sytuacji. I tak mamy zwiewną, dziewczęcą sukienkę w scenie z "Maleną", "Nagiemu instynktowi" towarzyszą drapieżne, czarne kostiumy, a tańczący "Draculę" występują oczywiście cali w czerwieni. Scenografii właściwie nie ma - bo i po co? W głębi sceny stoją jedynie krzesła, które oprócz tego, że się na nich siada, stanowią niewykorzystany symbol sceniczny. Ciekawym, aczkolwiek już nienowatorskim w teatrze pomysłem, jest wprowadzenie wizualizacji wideo. Świetnie wygląda nagrywany na żywo taniec z kamerą skierowaną na nogi, mniej się bronią wyświetlane fragmenty filmów i milczące twarze tancerzy.

Współczesny teatr nie jest jednorodny, nie kieruje się jasno określonymi zasadami czy manifestami. Do spektakli wkrada się audiowizualność. Coraz częściej główne role grają niezawodowi aktorzy, a nawet amatorzy. W tym przypadku zawodowi, ale tancerze. Patrząc pod tym kątem, można zacząć się zastanawiać, czy to nie stanowi o ubożeniu sztuki teatralnej. A może wprowadzanie tego typu zabiegów jest sensowne, jeśli potrafi się obronić?

Czy w przypadku "I Move You" się obroniło? Nie do końca, ale też zależy, kto czego oczekuje i z jakim nastawieniem wybiera się na przedstawienie. Konserwatywni widzowie w większości na show nie pójdą, bowiem nie wpasowuje się ono w ich rozumienie teatru (też przecież słuszne). Z kolei przedstawiciele środowiska tanecznego są bardzo zainteresowani i z niecierpliwością czekają na spektakle repertuarowe. Jak przeciętni Polacy, nie są zbyt częstymi bywalcami teatrów, ale jest szansa, że "I Move You" ich przyciągnie - w końcu będą mogli zobaczyć na żywo swoich tanecznych mistrzów. W tym kontekście widowisko spełniałoby rolę popularyzatorską teatru, a przecież każda metoda jest dobra. Być może w Warszawie, mieście, w którym działa ponad dwieście szkół tańca, a każda z nich ma co najmniej kilku instruktorów i kilkudziesięciu uczniów, spektakl trafi w swoją niszę. Dodatkowo, jeśli choć mała część widzów "Tańca z gwiazdami" wybierze się do ATM Studio, spektakl powinien mieć bardzo wysoką frekwencję przez cały okres grania.

Kończąc, chcę jeszcze raz podkreślić, że taniec w "I Move You" jest na najwyższym możliwym w Polsce poziomie. Gorzej jest ze scenami mówionymi, są zdecydowanie niedopracowane. Jednak nie ma potrzeby wystawiać spektaklu na ostrze krytyki, twórcy raczej nie pretendują do nazywania przedstawienia ambitnym teatrem, a tancerze chcą po prostu tańczyć, realizować nowe cele i - co podkreślają - spełniać marzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji