Diabły z Loudun
DZIEJE tej opery i jej droga na scenę Teatru Wielkiego w Warszawie - nie mają chyba precedensu w przeszłości. Dzieło jednego z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów polskich, Krzysztofa Pendereckiego, czekało sześć lat na swoją polską prapremierę. Czekało owiane już światową sławą dzięki kolejnym, od roku 1969, premierom na kilkunastu czołowych scenach operowych Europy i Ameryki, znane już na świecie, jako wydarzenie głośne, fascynujące i... przyjmowane przez najwybitniejszych krytyków muzycznych świata z entuzjazmem i zachwytem, ale też przez niektórych z rozczarowaniem i niechęcią.
"Diabłów z Loudun" napisał Penderecki na zamówienie Opery w Hamburgu, gdzie 20 czerwca 1969 roku odbyła się ich prapremiera. Przyjęta przez krytykę europejską zrazu bez zachwytu i chłodno, niektórym wydawała się nawet jeżeli nie sromotną klęską, to przynajmniej fiaskiem artystycznym. Jednakże już w dwa dni później, "konkurencyjna" premiera "Diabłów" w Stuttgarcie, w realizacji i wykonaniu całkiem innej ekipy, tym razem RFN-owskiej (prapremierę hamburską reżyserował Konrad Swinarski, dyrygował Henryk Czyż, wystąpili obok artystów RFN-owskich Andrzej Hiolski i Bernard Ładysz), stały się autentycznym odkryciem tego wielkiego dramatu muzycznego. Znany angielski krytyk Paul Moor, dał tym razem swojej recenzji tytuł "Diabły zrehabilitowane". Rozpoczęły się polemiki i dyskusje, wzbudzające nie tylko zainteresowanie publiczności, ale i licznych, czołowych teatrów operowych na świecie. Po tych paru latach - "Diabły" już były lub są grane także w innych operach RFN-owskich, w Monachium, Wuppertalu, w Grazu, Marsylii, Trieście, Londynie, w Santa-Fe, przygotowują premiery w Buenos Aires i Berlinie.
Jednakże dla miłośników opery w kraju, dla szerokiego ogółu były ciągle zagadkowe perypetie "Diabłów" w ojczyźnie kompozytora. Penderecki jeszcze w 1969 r. wspominał o bliskiej już premierze jego opery na reprezentacyjnej scenie polskiej, w Teatrze Wielkim w Warszawie. Miała się ona odbyć w maju 1970 r. Potem było jeszcze kilka terminów, coś się za kulisami realizacji działo, były jakieś dylematy reżysera, Kazimierz Dejmek proponował pewne zmiany, opory stawiał kompozytor.
Wreszcie warszawska premiera miała się odbyć w grudniu ubiegłego roku. Oficjalnie zakomunikowano, że czołowi wykonawcy i sam Dejmek chorują na grypę... Aluzje zrozumieliśmy. Coś się tam jeszcze ważyło. No i wreszcie, 8 czerwca br., w dniu otwarcia Sezonu Teatru Narodów - odbyła się dawno oczekiwana prapremiera polska.
Libretto "Diabłów z Loudun" opracował sam Penderecki wg powieści Huxleya i dramatu Johna Whitinga (przekład Ludwika Erhardta). Jest to, jak pisze B. Taborski w "Nowym teatrze elżbietańskim", mówiąc o dramacie Whitinga, "dokumentalne odtworzenie słynnego procesu o diabelskie praktyki, wytoczonego w pierwszej połowie XVII w. przeciw proboszczowi parafii w Loudun... Zarzucano mu głównie, że opętał diabelską mocą szereg zakonnic w klasztorze Urszulanek, z przeoryszą, siostrą Joanną od Aniołów, na czele. Obok obsesji i fantazji seksualnych zakonnic niemałą rolę odegrała tu także zazdrość miejscowych notabli wobec ks. Grandier - pięknego mężczyzny, cieszącego się wielkim powodzeniem u kobiet - wreszcie intrygi polityczne na skalę ogólnokrajową...
Muzyka "Diabłów" jest w prostej linii kontynuacją jakże oryginalnego stylu Pendereckiego. Wywodzi się w prostej linii z jego znakomitej "Pasji", "Dies Irae", "Jutrzni", i "Kosmogonii". Nie jest to muzyka łatwa, ale właśnie dzięki wizualnej akcji dramatu dostępna nawet dla mniej wyrobionego odbiorcy. Reżyser, Kazimierz Dejmek, mimo statyczności, przyjętej konwencji, stopniowo potęgował ekspresję i napięcie dramatu, dyskretnie dozując wszelkie drastyczności i perwersję akcji, wciągając widza w narastający konflikt i zgrozę. Scenograf, Andrzej Majewski, dzięki znakomitemu użyciu efektów świetlnych, stworzył ponure i przejmujące tło dla rozgrywającego się dramatu.
Wreszcie do sukcesu przyczyniły się znakomite kreacje przede wszystkim Andrzeja Hiolskiego w roli księdza Grandier, Krystyny Jamroz w partii Matki Joanny od Aniołów, nie tylko znakomitej wokalnie, ale i aktorsko, a także Bernarda Ładysza - ponurego egzorcysty, ojca Barre. W innych rolach także wystąpili najlepsi soliści Teatru Wielkiego: Halina Słonicka, Urszula Trawińska-Moroz, Kazimierz Pustelak, Roman Węgrzyn, Bogdan Paprocki, Zdzisław Klimek, Edmund Kossowski i inni, a także aktorzy dramatyczni Andrzej Szczepkowski i Zbigniew Koczanowicz.
Pochwały należą się Henrykowi Wojnarowskiemu za znakomite przygotowanie chórów, a przede wszystkim Mieczysławowi Nowakowskiemu, dyrygentowi, który w tym trudnym muzycznie dziele, stanął na wysokości zadania.
Kompozytora na premierze nie było, bawił w tym czasie w Ameryce. Nie był więc świadkiem owacji i serdeczności widowni, wprawdzie premierowej... Czy dzieło przemówi także do szerokiej rzeszy odbiorców opery? Chyba tak. Chociaż jest to opera trudna, mimo wszystko "czytelna" i zrozumiała, a że oceny jej mogą być różne, to już inna sprawa. W każdym bądź razie w dziejach opery polskiej "Diabły z Loudun" są już pozycją znaczącą.