Artykuły

Groby z piasku

"Poobiednie igraszki" w reż. Jacka Gierczaka w Teatrze Miniatura w Gdańsku. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Piaskownica zmieniająca się w symboliczny grób, udekorowany krzyżem zrobionym z łopatek - to jeden z najbardziej przejmujących obrazów w najnowszym spektaklu teatru Miniatura.

Najnowsza produkcja gdańskiego Teatru Miniatura, przedstawienie "Poobiednie igraszki", to spektakl za sprawą którego ta scena, kojarzona w ciągu ostatnich kilku lat w zasadzie wyłącznie z lalkowymi produkcjami dla najmłodszych widzów, wkracza na teren, na którym - poza nielicznymi wyjątkami - bardzo dawno nie była. Bo to po pierwsze spektakl dla widzów dorosłych, po drugie - przedstawienie rozgrywane w żywym planie. Wyzwanie, które stanęło przed zespołem wrzeszczańskiej sceny było spore, a efekt - nader interesujący.

Dzieci (nie) wiedzą lepiej

Bardzo mocnym elementem tego przedstawienia jest oczywiście już sam tekst. Argentyńska autorka, Roma Mahieu, zawarła w nim prawdę tak prostą, że niemal ocierającą się o banał, ale szczęśliwie od tego banału uciekającą, głównie za sprawą nietypowej formy, w jakiej została wypowiedziana. Przesłanie jej tekstu można bowiem zawrzeć w jednym zdaniu: ludzie są wobec siebie okrutni. To okrucieństwo przedstawia Mahieu za pomocą bohaterów, którzy kojarzą się z nim najmniej - dzieci. Dzieci bawiących się w dorosłych, a więc nieświadomie naśladujących to, co u nich podejrzeli. A podejrzeli także okrucieństwo. Są więc wobec siebie okrutne, w swej naiwności i niewinności zupełnie tego nie rozumiejąc.

Choć ten pomysł i ten tekst daje sporo możliwości interpretacyjnych i inscenizacyjnych, reżyser spektaklu w Miniaturze, Jacek Gierczak - na co dzień jeden z członków zespołu aktorskiego tej sceny - postanowił być bardzo wierny tekstowi i poprzestał tylko na głównym pomyśle Mahieu, czyli powierzeniu ról dzieci dorosłym aktorom. Ten prosty zabieg jest w całkiem niepozorny sposób genialny, bo tworzy piętrową metaforę, która przenosi główną myśl spektaklu na zupełnie inny poziom. I choć można próbować jeszcze bardziej piętrzyć znaczenia i sensy, wystarczy na tym poprzestać, żeby osiągnąć mocny efekt. I Gierczakowi udaje się w niektórych momentach tego przedstawienia osiągać efekty bardzo mocne.

Piaskownica, potwory, groby

Jest w tym spektaklu co najmniej kilka scen, które zapamiętuje się na długo: z jednej strony to przezabawna sekwencja walki wrestlerów, rozegrana w taki sposób, że łączy się w niej wyraźny rys gombrowiczowskiego pojedynku na miny z "Ferdydurke" z pastiszem pojedynku potworów-gigantów z teledysku zespołu Beastie Boys do piosenki "Intergalactic". Z drugiej, zupełnie innej strony, ogromne wrażenie robi moment, w którym jedno z dzieci dobija zranionego wróbla - to symboliczne tupnięcie nogą zamyka wiele furtek, pali wiele mostów i nic nie jest już w tym przedstawieniu i w życiu jego bohaterów takie samo. Wyraźnym sygnałem, że Gierczak ma sceniczny zmysł i umiejętność tworzenia mocnych obrazów jest natomiast sekwencja udawanego pogrzebu: jednocześnie przerażająca i groteskowa, w której nieuchronny patos przełamany zostaje beztroskim, dziecięcym "odgrywaniem" w technice beatboxu marszu pogrzebowego. Ale nie zawsze w tym przedstawieniu tak się udaje, bo już choćby - dość kluczowa dla akcji i wymowy spektaklu - scena zamordowania jednego z dzieci, jest zbyt chaotyczna i rozpaczliwa, żeby być dramatyczna i poruszająca.

W trzymaniu się najprostszej linii interpretacyjnej tekstu Mahieu pomaga bardzo dosłowna scenografia: zabawki, którymi bawią się dzieci, zdjęcia blokowisk z różnych stron świata, huśtawka, kosz do koszykówki. I tylko piaskownica, w której dzieje się większa część akcji, w ostatniej scenie nabiera zupełnie innego znaczenia: ozdobiona wbitym w ławkę krzyżem z łopatek staje się symbolicznym grobem.

Poskromienie złośnika

Nie najgorzej poradzili sobie aktorzy, którzy występują w tym spektaklu. Szczególną uwagę zwracają na siebie Krystian Wieczyński, w bardzo przekonujący sposób grając dziecko upośledzone umysłowo, Joanna Tomasik w roli dziewczynki odrzuconej przez resztę grupy oraz para prowodyrów wszystkich, i tych radosnych, i tych krwawych zabaw, dyktatorski i bezwzględny Andres Jakuba Ehrlicha i w jakimś sensie wyuzdana, w dziecinny, lolitowaty sposób Claudia Edyty Janusz-Ehrlig. Osobnym tematem jest rola Tymona Tymańskiego - obsadzenie kogoś obdarzonego tak specyficzną naturalną ekspresją wśród profesjonalnych aktorów było dość ryzykowne, ale reżyserowi wyraźnie udało się okiełznać manierę muzyka, wyciszyć jego rozkrzyczenie i pozwolić mu stworzyć wyrazistą postać.

"Poobiednie igraszki" to niezły spektakl, w którym poszczególne elementy tworzą spójną całość. Ale trudno nie czuć żalu, że zespół realizatorów, czy to za sprawą świadomej decyzji o powściągliwości interpretacyjnej, czy może przez brak odwagi, nie zrobił choć pół kroku poza zadany przez autorkę temat. Bo wtedy ten spektakl mógłby sięgnąć zupełnie innego poziomu. A tak jest - tylko, a może: aż - rzetelny, spójny, poprawny. I staje się tym samym dla sceny pod krótkotrwałą, jak na razie, dyrekcją Romualda Wiczy-Pokojskiego, mocnym, pewnie postawionym krokiem w - rozumianą dosłownie i przenośnie - dorosłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji