Nie-Boska wciąż wydarzeniem
Wydarzenia teatralne bywają rozmaite. Sądzę na przykład, że należy do nich premiera "Nie-Boskiej komedii" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Nie jest to zarazem zachęta dla innych teatrów, by mierzyły swe siły na zamiary. W Bydgoszczy, tak mierząc właśnie, podjęto ogromne ryzyko. Udało się, bo czasem się udaje, a może udaje się tylko w szczególnych konstelacjach artystycznych, społecznych. "Nie-Boską" planowano tam od pewnego czasu, chyba od paru sezonów, lecz premiera odbyła się w lutym tego roku - i warto zobaczyć, z jakim nabożnym skupieniem publiczność wysłuchuje ze sceny klasyka polskiej literatury.
Prawda, że Krasiński nigdy nie był jako klasyk nazbyt popularny czy popularyzowany. W skład trójcy wieszczów wszedł ostatni, bardziej jako hrabia niż autor, a jako poeta niż dramatopisarz. Co zabawne, po wojnie również potraktowano go jak hrabiego, obciążając w dodatku wszystkimi winami socjalnymi i politycznymi jego warstwy. Około roku 1959, w stulecie śmierci, gdy trzeba było koniecznie za coś Krasińskiego pochwalić, odkryto w nim przede wszystkim autora listów, doskonalszych jakoby od twórczości. Są doskonałe, to prawda, lecz w swej wielotysięcznej - tak wtedy pisywano listy! - masie także nużące. Stanowią zaledwie materiał, brulion do literackiego portretu bohatera romantycznego. A przecież mamy ten portret gotowy i wykończony artystycznie w postaci hrabiego Henryka w "Nie-Boskiej"!
Ale panuje, czy panowała moda na autentyk, dokument, literaturę faktu, marginesowy zapis. W tym mieściły się listy - a więc moda musiała ogarnąć także korespondencję Krasińskiego. Dzięki temu otrzymujemy teraz jej staranne wydania, to dobrze; to cenne dla badaczy, dla polonistów. Entuzjaści nie zorientowali się jednak w porę, że listy Krasińskiego są od autentyku, faktu, jak najdalsze. Że są po prostu literaturą - przykrawaną, komponowaną, operującą wieloma rozmaitymi konwencjami - pisaną na użytek bliskich, rodziny, znajomych. A wszystkie te konwencje mocno się postarzały. W przeciwieństwie do tej jedynej, artystycznej, romantycznej konwencji, w jakiej napisana została "Nie-Boska komedia". Ona na pewno nie przeminęła wraz ze swoją epoką; mówi o wszystkich: przeszłych i przyszłych, dalszych i bliższych. I w tym tajemnica dzieła sztuki, odróżniająca je od brulionu. Zdaje się, że nadchodzi czas, gdy cały Krasiński, jego dramaty, wiersze i proza, zacznie domagać się ponownej lektury.
Trzy przyczyny złożyły się na to, że "Nie-Boska" w Bydgoszczy mogła się stać wydarzeniem. Po pierwsze - że właśnie tam, w mieście nie najzasobniejszym w tradycje teatralne, w tradycje poważnego dramatu, w mieście, gdzie można by się zawahać: czy znajdzie się publiczność, czy młodzież, która przyjdzie obowiązkowo, zechce zrozumieć?... I publiczność przychodzi, a młodzież rozumie. A więc nie tylko lekki repertuar może ją podbić, nie tylko komedia, operetka...
Drugą przyczyną jest czas, o którym już wspominałem, a zatem i samo dzieło. Wciąż koresponduje z rzeczywistością, jeśli tą jest trudna i dramatyczna; mówi o rewolucji, ale dla autora oznacza to wszelką przemianę świata, wszelkie starcie racji zachowawczych i tych, które chciałyby służyć postępowi. Przedstawienie bydgoskie mocno akcentuje rolę Pankracego. Zbigniew Mamont gra przywódcę, który prowadzi - powiedzmy raczej: popycha - masy, lecz sam zostaje jak gdyby w tyle; mianowicie lęka się zbyt gwałtownie zerwać z przeszłością, z wczoraj, ze światem hr. Henryka, zbyt gwałtownie wychylić się w przyszłość, a lęka się dlatego, że dziś nie jest wcale pociągające, nie jest tym wymarzonym, przeciwnie, dziś jeszcze "ślisko od krwi"... Mamont wybrał więc wersję osobowości Pankracego chyba najtrudniejszą do scenicznego przekazania, a zarazem najbogatszą, najbardziej skomplikowaną wewnętrznie. Lecz dzięki temu reżyser mógł zbudować przedstawienie jednolite, a finałowe. "Galilaee vicisti!" zyskało wymowę ostrą, dramatyczną, konsekwentnie związaną z bohaterem i utworem.
Trzecią przyczyną, że "Nie-Boska" mogła się stać wydarzeniem właśnie w Bydgoszczy, jest jej opracowanie sceniczne, a rozumiem pod tym zarówno zabiegi adaptacyjne, jak reżyserię, scenografię, aktorstwo i resztę prac scenicznych. Mianowicie w każdym z tych elementów przedstawienia kryła się pewna dyskrecja, takt, zamiar artystyczny nie mierzący może zbyt wysoko, ale trafiający w wytknięty cel; a to właśnie się liczy w sztuce.
Zaczyna się od adaptacji tekstu (Zygmunt Wojdan), która wyraźnie zmierza do tego, by utwór rozjaśnić, a język jego przybliżyć do potocznej polszczyzny. Wydaje mi się to dopuszczalne, dopóki adaptator skreśla, nic nie dopisując. Wojdan, który zarazem przedstawienie reżyserował, broni w programie, dalej posuniętej swobody:
"Nie wierzę w żadne autonomiczne prawa tekstu wynikłe z autorskiego zapisu, zabraniające zmian dla samej zasady. Nie wierzę nawet w to, że skreślenie reżyserskie jest zabiegiem w ramach tej zasady dozwolonym, dopisanie zaś łub przetworzenie zdania - niedozwolonym. Pewien system skreśleń może zdeformować absolutnie utwór, jak też pewien system rozbudowy tekstu może okazać się niezmiernie odkrywczy, zbieżny organicznie z możliwościami tekstu wyjściowego".
Z ostatniego zdania przebija nadmierne już zadowolenie. Skoro "zbieżny organicznie z możliwościami tekstu", a więc niejako danymi, oczywistymi, to chyba nie aż tak "odkrywczy". To zresztą margines. W "Nie-Boskiej" tego rodzaju ingerencje nie narzucają się zbyt gwałtonie, a że cel ich - tzn. komunikatywność - jest wyraźny i niezdrożny, nie wywołują też ostrego sprzeciwu. Co nie znaczy przecież, że Wojdan ma rację także teoretycznie.
Ogromne znaczenie ma w tym przedstawieniu scenografia, czyli przestrzeń sceniczna oczyszczona przez Zenobiusza Strzeleckiego z wszelkich przedmiotów, dyskretnie ujawniająca widzowi zaplecze techniczne i wyposażenie teatru, budująca fikcję artystyczną z elementów rzeczywistych, pospolitych, pełniących za sceną i na scenie swą codzienną służbę. Kombinacja koła i podestów wydaje całe przedstawienie współczesnej wyobraźni widza, z niczym się jej nie narzuca, nawet kierunku jej nie określa, poza tym jednym: że dzieje się oto przed nami coś, co powinniśmy jakoś umieścić w swoim własnym świecie...
Muzykę napisał Zbigniew Turski, choreograficznie opracowała przedstawienie Janina Jarzynówna -Sobczak. Występuje 37 osób, nie można przepisywać całego afisza. Chciałbym zwrócić uwagę tylko na rolę Czesława Stopki jako hr. Henryka, Danuty Chudzianki (Żona), Leonarda (Andrzej Prus), obok wymienionego już Mamonta-Pankracego. Reżyseria Zygmunta Wojdana, szczególnie w scenach zbiorowych, ma - jak zazwyczaj u tego reżysera - jakąś dostojność, powagę, hieratyczność niemal rapsodyczną. Jakby się lękał zburzyć ład, jakby sądził, że z chaosu nie odtworzy się już na scenie żadnego porządku, że chaos sceniczny grozi wszelkim treściom, nawet tym, które mówią o chaosie. Zarazem jednak solenność realizatorów wywołuje w widzu odruch podwójny; pierwszym jest poddanie się, ale już drugi podpowiada bunt i ucieczkę od owej solenności, która w "Nie-Boskiej" na przykład przejawia się tym, że obraz sceniczny nie nadąża jak gdyby za wizją literacką - jest obrazkiem z podręcznika dla młodzieży, gdy u poety był z albumu "tylko dla dorosłych". Inna sprawa, o której wspominałem, to, że "Nie-Boska" tym uważniej jest s ł u c h a n a... I tak oto Wojdan, który w programie deklaruje swoją krańcową niemal niezależność od - czy samowolę wobec - tekstu, w rzeczywistości oddaje scenę i widownię całkowicie w jego władanie. Może to reżyserowi zostać zapisane tylko jako zasługa.
I to jest właśnie ostatnim argumentem, że "Nie-Boska" w Bydgoszczy okazała się wydarzeniem. Został nam ze sceny podany tekst poety - we właściwej porze. Wtedy, kiedy znów myślimy o tym samym, co Krasiński rozważał, pisząc przed stu czterdziestu blisko laty swój poemat dramatyczny.