Rabelais - nasz współczesny
ZASKAKUJĄCE bywają spotkania z Rabelaisem. Blisko pięć wieków temu wypowiedział tyle prawd o człowieku, prawd tak głębokich i przenikliwych, iż wiele z nich po dziś dzień może olśnić aktualnością. Epoka, którą współtworzył, epoka Odrodzenia rzeczywiście była epoką najprawdziwszego odkrycia człowieka. Potem było wiele rozmaitych kamuflaży; nam przyszło żyć w dobie gigantycznych komplikacji i lęków. I nagle jak olśnienie spada na nas najprostsza sentencja: "Czyń, co ci się podoba, ponieważ ludzie są wolni" (z uzupełnieniem, iż ta wolność powinna być oparta na mocnej podstawie moralnej: na umiłowaniu innych ludzi i tolerancji) albo piękne wyznanie pisarskie: "Lepiej śmiechem jest pisać niż łzami, śmiech to szczere królestwo człowieka".
Wielkim wielbicielem Rabelais go jet Jean Louis Barrault. Im bardziej się w niego wczytywał, tym częściej przyłapywał się na refleksjach, że Rabelais jest pisarzem... naszych czasów, że jego sentencje, bystre obserwacje i głęboko wybiegające w przyszłość postulaty nie straciły wiele na aktualności. Człowiek zmienia się zbyt prędko, a historia biegnie dziwnymi spiralami. Np. od czasów wyimaginowanego przez pisarza króla Żółcika świat doświadczył co najmniej kilku kontynuatorów obłędnych idei podboju świata. Dla Barraulta Rabelais jest tak dalece współczesnym pisarzem iż zamykając w teatralnym scenariuszu najcenniejsze fragmenty jego dzieła i kreśląc jego sylwetkę, całą serią jednoznacznych aluzji, propozycjami adresowanymi do inscenizatorów, wreszcie własnymi komentarzami zdecydowanie podkreśla, że tworzy współczesny teatr, teatr, który nawet ma ambicje stanowić jakąś sumę bardzo różnorodnych tradycji, kojarzyć sztukę mimiczną, baletową, pantomimiczną z teatrem dramatycznym, i to w różnych jego odmianach (od burleski po teatr poetycki). Całe jego doświadczenie ma udokumentować jedną podstawową tezę: mianowicie, że w podstawowych kategoriach moralnych różnica między dawnymi a nowymi czasy jest niewielka, że najistotniejsze potrzeby człowieka pozostały niezmienione, że nasze zapotrzebowanie na szczęście - w skali globalnej - jest podobne jak przed laty, że "ludzie za naszych dni nie są mniej okrutni, niż w owym czasie, który jemu (Rabelais'mu - przyp, T. B.) przypadł, a koniec świata nie oddalił się od nas bardziej, niż od niego".
Bogdan Jerković, który we wrocławskim Teatrze Polskim zainscenizował Barraulta rzecz o Rabelais, nie skorzystał z wszystkich propozycji artystycznych adaptatora, poszedł jednak za jego wskazówkami ideowymi. Nie zainscenizował "Rabelais`go", zainscenizował raczej "Gargantuę i Pantagruela" z wykreśleniem kilku scen, z rezygnacją z postaci pisarza (ale z zachowaniem wyrażanych przez niego idei i z zachowaniem istotnej postaci Prowadzącego). Z propozycji scalenia w jedną nową jakość różnych rodzajów i gatunków scenicznych skorzystał - zapewne słusznie - tylko częściowo, próbując połączyć dwa elementy: rozbuchany lecz nie wyłamujący się ze swoich reguł teatr aktorski z młodzieńczą żywiołowością amatorów, którzy wprost na scenę przyszli ze studenckich klubów sportowych, dyskotek i teatrzyków. Uważam, że połączył to znakomicie, choć do takiego wniosku doszedłem dopiero za drugij, bytności w teatrze, uczestnicząc w spektaklu wyraźnie skróconym w stosunku do wersji premierowej w którym można było już mówić o równowadze między dwoma planami, w którym można było ostrzej śledzić, co nam Rabelais ma do powiedzenia.
Całe przedstawienie jest gigantycznym przedsięwzięciem. Obok licznych aktorów, występuje drugie tyle statystów, w tym gromada bardzo sprawnych dżudoków (zawdzięczamy im efektowne sceny "batalistyczne"), występuje też młodzieżowy zespół muzyczny "Romuald i Roman". Spektakl operuje bogatą i zróżnicowaną scenografią (twórca: Drago Turina). Ogromną rolę odgrywa w nim muzyka (Zbigniew Piotrowski, Julian Kurzawa) i taniec (choreografia Leszka Czarnoty). Jest w tym spektaklu rozmach techniczny, na który może się zdobyć tylko duży (i niebiedny) teatr zawodowy, a zarazem jest w nim sporo z ducha młodego studenckiego teatru. Jerković ma duże doświadczenie w pracy z jednym i drugim i potrafił oba zjawiska połączyć. Potrafił też w nową jakość przetworzyć swe poprzednie doświadczenia związane z realizacją utworów Rabelai`sgo. Wrocławska inscenizacja przywodzi skojarzenia z prezentowanym w naszym mieście na I Międzynarodowym Festiwalu Festiwalu Teatrów Studenckich spektaklem "Gargantui" (C.U.T. z Parmy); jest w niej sporo z ducha tamtej prezentacji, natomiast nie ma powtórzeń, identycznych rozwiązań, tych samych pomysłów. Jest cała seria scen, które zapadają w pamięć, m.in. dzięki odtwórcom licznych postaci. A więc dowcipnie zrealizowany poród (w roli
Gargameli : Ewa Ewa Lejczak, w roli ojca gotowego na najstraszniejszą z ofiar Andrzej Hrydzewicz). Dalej sceny z Gargantuą-bobaskiem (znakomity Jerzy Z. Nowak). Zabawny jest, gdzieś z pogranicza dobrego kabaretu studenckiego i "Króla Ubu", wstęp do wojny (transparenty), dalej zabawne wejście Ferdynanda Matysika (zawdzięczamy mu barwną postać brata Jana), popis judoków, przekomiczna narada wojenna króla Żółcika (Andrzej Wilk) i jego świty, w której szczególnie przypadła mi do gustu niema prawie rola Tadeusza Kozłowskiego. Podobał mi się Zdzisław Kozień, kreujący Gargantuę-olbrzyma, Jan Peszek w roli Pantagruela wniósł na scenę trochę refleksyjności i poetyckiego nastroju (scena na Morzu Lodowatym), sporo zabawy zawdzięczamy Witoldowi Pyrkoszowi (Panurag). Pozostało mi w pamięci też wielu dalszych wykonawców: Bogusław Danielewski, Jerzy Fornal, Tadeusz Kamberski, Erwin Nowiaszak, Jadwiga Skupnik, Halina Śmiela, Nika Sołubianka, Sabina Wiśniewska, Wojciech Malec.
Cieszę się, że otrzymaliśmy na scenie Teatru Polskiego mądre, żywe, barwne przedstawienie, które głupich zgorszy, innych zabawi i czegoś nauczy; nikogo - w nowej oczyszczonej i skróconej wersji - nie powinno znużyć. O ile naturalnie zachowa świeżość. Zbudowane jest z tak licznych i złożonych elementów, że utrzymać je dłużej w takiej postaci nie będzie naprawdę łatwo.