Socrealizm wraca
Rozumiem gusta i mody, rozumiem prowokację, ale na jakiej podstawie Goźliński wieszczy koniec literatury romantycznej w teatrze? - pyta na swoim blogu Jacek Głomb.
"Czas najwyższy przyjąć to do wiadomości i przestać się łudzić, że z pomocą "Irydiona", "Nie-Boskiej", "Dziadów" czy "Balladyny" coś sobie wzajemnie powiemy do słuchu na temat aktualnej tożsamości narodowej, patriotyzmu, wiary ojców naszych i Kościoła naszego dzisiejszego, polityki polskiej, ekonomii czasów kryzysu itd."
Taki zadziwiający osąd sformułował Paweł Goźliński, szef działu kultury "Gazety Wyborczej", w recenzji z "Irydiona" Krasińskiego w reżyserii Andrzeja Seweryna. Sformułował go, nie przytaczając za nim ani jednego argumentu, poza krytycznymi uwagami wobec spektaklu, który najwyraźniej mu się nie podobał.
Rozumiem gusta i mody, rozumiem prowokację, ale na jakiej podstawie Goźliński wieszczy koniec literatury romantycznej w teatrze? Przecież ostatnimi czasy powstawały spektakle dokładnie mówiące o tym co postuluje krytyk (może z wyjątkiem ekonomii czasów kryzysu, wieszczowie jej nie wywieszczyli), choćby Raczakowe "Dziady" w Legnicy. "Balladyna" naprawdę nie musi być kastrowana przez młodych zdolnych, żeby nią opowiedzieć świat. Strasznie ideologiczny nam się zrobił teatr, i ideologiczni są jego opisywacze, niestety z "Gazetą Wyborczą" na czele. Nie ma dla nich znaczenia jakość spektaklu, ale jego "słuszność". Jak w socrealizmie. Pewna moja znajoma, chcąc pocieszyć mnie i wyrwać z depresji antyteatralnej napisała trafnie: "Im dłużej próbujemy określić się w rzeczywistości postideologicznej, tym bardziej ulegamy pokusom małych ideologii, a właściwie orientacjom, jak nie tak dawno -izmom". Bardzo się porobiło...