Artykuły

Halo, halo, halo...!

Dobra passa w Teatrze Kameralnym trwa. Najnowsza premiera to "Odchodzić" Toma Kempińskiego, w dobrym przekładzie Zofii Chądzyńskiej. Przyznam się, że walory literackie tekstu nie wzbudziły we mnie większych emocji. Poruszana przez Kempińskiego problematyka, sposób jej przedstawienia, to nic oryginalnego. Atutem jego dramatów, które cieszą się dużą , popularnością w świecie, jest autentyczność. Tom Kempiński, świetnie zapowiadający się aktor, z powodu choroby zmuszony był przed laty przerwać swą karierę. Zaczął pisać i odniósł sukces. W swoich kameralnych tekstach opowiada o ludziach, jak on dotkniętych chorobą. Akcja rozgrywa się, w tak dobrze mu znanym, środowisku literacko-artystycznym. Jednak dla polskiego widza neurotyczny realizm Kempińskiego to egzotyka. Nie ulega przy tym wątpliwości, że "Odchodzić" może być atrakcyjne dla teatru, stanowiąc idealny materiał do popisów aktorskich. A i wyrobiona na amerykańskich serialach telewizyjnych widownia nie będzie miała problemów z barierą kulturową. Wszyscy lubimy oglądać i czytać podobne opowieści, zwłaszcza wtedy, gdy sprawnie skonstruowane, podpierają się psychoanalizą i egzystencjalizmem (choćby w sposób uproszczony).

Przedstawienie w Kameralnym to reżyserski debiut Jarosława Ostaszkiewicza. Ryzyko porażki było minimalne. Na scenie dwójka markowych aktorów, którzy doskonale sami się bawiąc, podobną możliwość stwarzają publiczności. Świadomie piszę o zabawie, chociaż dramat nie jest komediowy.

Tekst opowiada o chorobie, o samotności, o problemach z samorealizacją, o skomplikowanej miłości i nie kończy się happy endem. Operowanie dowcipem na scenie jest delikatne. Polega na grze niuansów - bez jednoznaczności. Dialog momentami przebiega wręcz koncertowo (zawsze na profesjonalnym poziomie). Zarówno ten telefoniczny, gdy aktorzy grają do słuchawki, jak i bezpośredni. Każdy z wykonawców buduje swój własny monodram - umiejętnie operując napięciem. W przypadku dwuosobowego spektaklu, z równorzędnymi rolami, trudno jest uniknąć porównań. Kategorie "lepszy-gorszy" powinno się jednak odrzucić na bok. Oboje inaczej pokazują różne postaci. Teresa Sawicka była po prostu niebywale atrakcyjna i pyszna aktorsko (szkoda tylko, że powtarzały się kostiumy). Andrzej Mrozek zaś ujmujący i pocieszny (szkoda, że chwilami nazbyt rodzajowy).

Myślę, że przy dobrej reklamie przedstawienie to ma szansę stać się komercyjnym przebojem sezonu i powinno przyciągnąć do teatru nawet tych, którzy rzadko doń zaglądają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji