Artykuły

Ile można śnić?

"Życie jest snem" w reż. Lecha Raczaka we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.

Przedstawienie Lecha Raczaka zaczyna się jak "Czekając na Godota", potem jest jak w "Królu Ubu", bo rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie, z kolei uporczywe nawracanie pewnych banalnych motywów przywodzi na myśl "Tango" Zbigniewa Rybczyńskiego. Twórca zamierzał poddać nam pod rozwagę klasyczny tekst Calderona o tym, że świat śni i nikt nie chce się obudzić, ale zabrakło mu konsekwencji. Nie chciał, aby rozumiano intrygę dosłownie, jako polityczny konflikt polsko-rosyjski, lecz nie podpowiedział innego klucza interpretacyjnego. Teatr alternatywny ma tutaj jednak niewiele do zaoferowania. Ważkie słowa padają, niby z nieba, z małego telewizorka, który stoi na proscenium, a kiedy pani sprzątająca gasi i wkłada do wiadra nieliczne nagrobne znicze, mamy jakby pieczątkę "polskości" oprawionej w muzykę jak z prowincjonalnej parady. Co z tego wynika dla publiczności? Że trzeba się obudzić, a może mądrzej śnić? Nie wiemy, bo reżyser też pewnie nie wie, skoro podsumowuje ten krwawy dramat monologiem na temat snu. Przedstawienie zostało jednak zrealizowane z ogromną wprawą i pomysłowością. Zwłaszcza sceny zbiorowe czerpiące z ulicznej pantomimy, sceny walki jak w chińskim teatrze lalkowym czy wreszcie akty seksualne pozbawione wulgarności. Najlepszym aktorem okazuje się książęcy błazen Clarin Krzysztof Boczkowski, co jest smutnym znakiem czasu. Publiczność wychodzi zamyślona, nie pokrzepiona. Na zastrzyk adrenaliny przyjdzie poczekać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji