Hity
Niejeden z dużym .zaciekawieniem czekał na "Tango" A.D. 1990, a tuż po obejrzeniu spektaklu mógł czuć rozczarowanie (jednak po przemyśleniu chyba zmienił opinię). Owszem, przedstawienie przyzwoite, fachowo zrobione - ale przecież od reżysera tej klasy co Kazimierz Dejmek oczekujemy czegoś specjalnego. Teatr nie wykorzystał w pełni komizmu, czarnego humoru zawartego w tekście Sławomira Mrożka, a co gorsza - było to "Tango" bez Edka. Nie, reżyser nie skreślił tej postaci. Rzecz w tym, że Edek (Sławomir Matczak) był blady, żaden. Najlepiej wywiązywał się ze swoich kelnerskich obowiązków. Trudno uwierzyć, że postać przeciętna jest w stanie zdominować innych, narzucić im swą wolę,
Bardziej wyrazisty był Artur (Damian Damięcki), zapamiętale walczący o zaprowadzenie jakiegoś porządku w otaczającym go świecie, pogrążonym w totalnym chaosie. Potyka się na drobiazgu, na tym, że wbrew pozorom, jakie stwarza, nie wygasły w nim ludzkie uczucia. Z tej okazji skorzysta Edek. Jemu się uda. On z pewnością nie będzie miał takich słabości.
Jak to możliwe, skoro jest nikim? Możliwe - ponieważ ma silny cios i brak mu skrupułów. Dzięki Arturowi Edek poczuje smak władzy - i już się nie cofnie. Władza mu się spodoba. Usunie więc Artura i podporządkuje sobie innych.
Ale nie tylko naga siła fizyczna przesądza o jego przewadze. Jego przewaga bierze się - i to jest rzecz zasadnicza - ze słabości otoczenia, oderwanego od rzeczywistości anachronicznego. Zamiast zauważyć tkwiące w Edku potencjalne niebezpieczeństwo, jego przyszłe ofiary zachwycają się nim. A ci, co mają zastrzeżenia - milczą.
Chociaż czy rzeczywiście Edek od początku jest niebezpieczny? On się niebezpiecznym dopiero staje, dzięki sprzyjającym warunkom.