Istna operetka!
Polemika, którą wywołałem wypowiedzią o musicalu w Warszawie, rozwinęła się niestety na poziomie aroganckich połajań i pomówień. Jeden z polemistów, były dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, który w okresie swojej kadencji nie zabłysnął niczym szczególnym, odżegnuje od czci i wiary nie tylko mnie, ale i znakomitego reżysera Jerzego Gruzę, także b. dyrektora Teatru Muzycznego w Gdyni. Do tego antyamerykańska fobia nie pozwala mu zrozumieć, że forma musicalu nie jest własnością żadnej nacji, że wyniknęła ona z protestu przeciw przestarzałej operetce wiedeńskiej. Że Amerykanie są w tym najlepsi, to już inna sprawa.
Drugi z polemistów, którego nazwałbym His master's voice, imputuje mi rzekomą prywatę, gdy poddaję krytycznej ocenie realizacje programowe obecnego dyrektora Romy Bogusława Kaczyńskiego. Gdybym tak naprawdę chciał wystawiać swoje utwory w Romie Kaczyńskiego, tobym raczej pochwalał jego działania. Uważam jednakże, że wystawienie w Romie, tuż po premierze w Teatrze Wielkim, opery "Carmen", jest tanią prowokacją (no, powiedzmy sobie nie taką tanią, koszty przedstawienia idą w miliardy).
Nie można traktować tego przedstawienia, bez względu na jego poziom (choć wielu uważa, że wychodzi z tego spektaklu wszystkimi porami duch operetki), inaczej jak kartę przetargową w zabiegach o zaczarowany fotel dyrektora Teatru Wielkiego w Warszawie.
I mogłoby to być nawet zabawne, gdyby nie stwarzało fałszywej perspektywy dla harmonijnego rozwoju życia muzycznego w stolicy. Nie jest bowiem aktem twórczym powielanie tego samego wzorca, szczególnie dla osiągnięcia celów pozaartystycznych.
Proszę bardzo - "Carmen" tu, "Carmen" tam, i już tylko krok do taniego kwizu tv pt. "Kto lepszy, Teatr Wielki czy Roma?" Wspaniała zabawa! W przyszłym sezonie będą zapewne dwie "Aidy", kto zrobi lepszą? Potem "Otello", jest w czym wybierać.
Zaiste wielką krzywdę uczyniono warszawskim melomanom nie osadzając Bogusława Kaczyńskiego na dyrektorskim tronie Teatru Wielkiego w Warszawie.