Gierki Lubaszenki
- Zabieram się do tego, żeby zmienić kompletnie swoje zainteresowania. Myślę, że czas zabawy i rozrywki niekoniecznie jest czymś, co będzie mnie dalej pasjonować - zwierza się warszawski aktor OLAF LUBASZENKO.
W internetowym portalu filmowym, gdzie grę aktorów ocenia się gwiazdkami, ma pan ich 8 na 10. To dobry wynik?
- W pewnym momencie życia rankingi przestają mieć pierwszorzędne znaczenie. Nie ukrywam, że kiedy jest się młodym i stawia się pierwsze kroki w zawodzie, to zwraca się uwagę na to, jak oceniają nas inni. Ale po latach przychodzi refleksja, że rankingi to rzecz szalenie względna. Bo jak można traktować poważnie czasy, w których o tym, co jest prawdą, a co nie, decyduje konkurs audiotele? Ale nie ukrywam, że miło mi posiadać osiem gwiazdek, a nie trzy.
Podobno grywa pan na komputerze "w Małysza". Jak mogłaby wyglądać gra w Olafa?
- (śmiech) Trudno byłoby zbudować koncept gry komputerowej na mojej postaci. Jestem aktorem, a aktor z natury wciela się w rozmaite role, podczas gdy wybitny sportowiec jest zawsze sobą. Prędzej wchodziłaby w grę postać filmowa, np. Kiler czy komisarz Halski. Niestety, żaden aktor, jak sądzę, nie dorobił się takiej barwnej biografii, jak postacie, które grał.
W meczu z okazji 10-lecia Odry Wodzisław w ekstraklasie nie mieliśmy okazji podziwiać pana na boisku.
- Wiem, że wynik nie był dla nas korzystny. To jednak jest nieważne. W grze pokazowej wynik jest sprawą drugorzędną, chociaż jak już mówiliśmy, lepiej mieć 8 gwiazdek niż 3.
Miał pan być kapitanem drużyny. Poza planem i boiskiem też odpowiada panu rola reżysera?
- To niebezpieczny moment, kiedy człowiek zaczyna reżyserować siebie i innych. Tego robić raczej nie wolno. Staram się zachowywać przyzwoicie i wierzę głęboko, że życie też zachowa się w stosunku do mnie przyzwoicie.
Swojemu ojcu w większości filmów powierza pan nieme role. Czy w życiu też woli go pan w takiej roli?
- Być może tak jest. Dopiero przy tak zadanym pytaniu sobie to uświadomiłem. Być może tyle się w życiu nasłuchałem od ojca, że teraz proponuję mu role nieme (śmiech). Ale na planie filmowym ja też zwracam się do niego krótkimi uwagami. Mój ojciec jest człowiekiem szalenie inteligentnym i tej inteligencji mu zazdroszczę. Rozumie moje uwagi w lot.
Kiedy coś robi się długo, przychodzi zniecierpliwienie - to pana słowa. Nie planuje pan spróbować czegoś innego niż kino i teatr?
- Zabieram się do tego, żeby zmienić kompletnie swoje zainteresowania. Myślę, że czas zabawy i rozrywki niekoniecznie jest czymś, co będzie mnie dalej pasjonować. Ale wiem, że to nie odbywa się automatycznie z łaski czarodziejskiej różdżki, więc pokornie czekam na swój czas.
Czym konkretnie chciałby się pan zająć?
- Ideałem byłoby nie tylko rozbawiać, ale i wzruszać, skłaniać do refleksji. Próbowałem to robić, ale wiem, że nie wszyscy to do końca rozumieli.
Maciej Stuhr powiedział kiedyś, że granie z Olafem Lubaszenką nie ma być wyzwaniem aktorskim, ale robieniem sobie żartów, które widzowie chcą oglądać.
- Też jestem zdania, że praca nie musi się wiązać z wysiłkiem i cierpieniem. Można się przy niej dobrze bawić. Ale to chyba nie teoria na dzisiejsze czasy i na nasz kraj. Lepiej jest cierpieć - to budzi szacunek. Wierzę jednak, że to się zmieni.
Czego sławna osoba szuka w wywiadach z sobą samym?
- A to dobre pytanie. Sławna osoba pewnie czegoś szuka... Ja natomiast chyba chcę znaleźć jakąś prawdę. Ale niektóre jej aspekty są tylko po to, żeby zachować je dla najbliższych.