Artykuły

Goniąc krasnoludki

"Trzy wesołe krasnoludki" w reż. Konrada Imieli w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Konrad Imiela z pomocą Jana Brzechwy zaserwował krasnoludkom kurację odmładzającą. Jej efekt to musical dla dzieci we wrocławskim Teatrze Muzycznym "Capitol". Spektakl rozegrany w tak oszałamiającym tempie, że trzeba mieć niezłą kondycję, aby je wytrzymać

"Krasnoludek, gdy jest młody/ wcale nie ma jeszcze brody/ żadnych ważnych spraw nie miewa/ tylko bawi się i śpiewa" - refren otwierającej i zamykającej spektakl piosenki do tekstu Brzechwy w wykonaniu Natalii Grosiak (Mikromusic odpowiada za wszystkie kompozycje do "Trzech wesołych ") długo kołacze się w głowie po wyjściu z teatru.

Nie tylko ze względu na chwytliwą muzyczną frazę. Także przez to, że takich krasnoludków jeszcze chyba nikt z nas nie widział. Modraczek (Maciej Maciejewski), Poziomka (Adrian Kąca) i Żółtaszek (Tomasz Leszczyński) bardziej przypominają nadpobudliwych gimnazjalistów łobuziaków, którym wciąż w głowie szalone pomysły, niż nobliwego Koszałka Opałka czy któregoś z jego siwobrodych braci.

Zresztą jeden z nich (znakomita Elżbieta Romanowska) wciąż błąka się tu po scenie, próbując nadążyć za tempem wydarzeń i odnaleźć się w tym nowym, odmienionym świecie. Na próżno - mylą mu się kroki, a w dodatku poci się biedaczyna pod ciężkim kubraczkiem i w grubej czapce. Nic dziwnego, że koniec końców i jemu zamarzy się uwolnienie z tej nieco staroświeckiej konwencji.

Tekst Brzechwy o trzech zwariowanych krasnoludkach powstał według pomysłu zapożyczonego od szwedzkiego autora Einara Noreliusa. Pokłosiem sukcesu polskiego wydania w wersji Brzechwy była kontynuacja przygód Modraczka, Poziomki i Żółtaszka. Jednak po II wojnie światowej "Trzy wesołe " doczekały się tylko dwóch wydań - ostatnie z nich ukazało się w 1961 roku. Imiela, sięgając po tę opowieść, odkrywa ją więc przed większą częścią widowni.

Podejmując się reżyserii, ustawił sobie wysoko poprzeczkę. Lektura bajki Brzechwy zajmuje nie więcej niż kwadrans, ale jest to kwadrans niezwykle intensywny - dzieje się tu tyle, że niemal każda linijka przynosi jakieś wydarzenie.

Spektakl tę intensywność zachowuje. Na jego potrzeby tekst Brzechwy został zamieniony w zestaw piosenek, z których każda przynosi opowieść o kolejnej przygodzie, w jakiej biorą udział niesforni Modraczek, Poziomka i Żółtaszek. Na scenie wciąż coś się dzieje, a widz musi zmierzyć się z kalejdoskopem pomysłów nadaktywnych bohaterów, którzy ledwie zdążyli odbyć rejs żaglówką własnej produkcji, a już biorą się za wypas bożych krówek. Potem w programie jest jeszcze m.in. rajd konny na ślimakach, budowa armaty, samolotu, rakiety i łodzi podwodnej.

Scena staje się na przemian łąką, niebem, podwodną krainą, nie przestając ani na moment być tym niepozornym kątem zwyczajnego wrocławskiego podwórka, na którym osadził akcję spektaklu Imiela. Jego koncept polegał nie tyle na tym, żeby przekonać publiczność, że "krasnoludki są na świecie", ale że mieszkają całkiem blisko, tuż za rogiem. Wystarczy przyklęknąć, dobrze się przyjrzeć i wysilić nieco wyobraźnię, żeby pojawiły się przed nami.

W teledysku, który otwiera spektakl, do krainy krasnoludków zaprasza nas Natalia Grosiak, która śpiewa, bawiąc się zabawkami w kącie podwórza - są wśród nich siwobrody pluszowy krasnal, plastikowy superman, ołowiany żołnierz i klocki lego. W tle - kawałek muru porośniętego bluszczem, kratka wentylacyjna, plastikowa butelka i niedopałek. Kiedy piosenka się kończy, zmienia się skala - trafiamy w to samo miejsce, które dzięki scenografii Anny Chadaj zostało powiększone do tego stopnia, że nie tylko aktorzy, ale każdy z nas, widzów, może poczuć się jak krasnoludek.

Spektakl ma pełne wdzięku, wpadające w ucho piosenki, a tekst Brzechwy wzbogaca o dodatkowe sytuacje. Czaruje bajecznie kolorowymi kostiumami Chadaj, które 17 aktorom pozwalają odegrać 36 postaci. Bawi pokazem pantomimicznej, nieudanej transformacji owcy w chrabąszcza w wykonaniu Bogny Woźniak-Joostberens. Budzi respekt same wejście na scenę Jeża-harleyowca Bartosza Pichera.

Jednocześnie niektóre z chwytów skierowane są zdecydowanie bardziej w stronę rodziców najmłodszych widzów Capitolu niż ich samych - ślimaki wyraźnie od hippisów pożyczyły nie tylko długie włosy i dzwony, ale słabość do odmiennych stanów świadomości, koncert ważki przenosi nas na chwilę do celebryckiego świata glamour, mamy też roztańczone punkowe muchy z fryzurami a la Leningrad Cowboys.

Ten dorosły klucz, ale przede wszystkim podkręcone, szalone tempo, w którym rozgrywa się spektakl, porywają część publiczności, ale sprawiają też, że niektórzy z najmłodszych widzów nie są w stanie nadążyć za rozwojem wydarzeń i z przedstawienia wychodzą co najmniej tak zmęczeni, jakby osobiście brali udział w przygodach Modraczka i spółki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji