Artykuły

Gra w pozornego

IONESCO to już legenda współczesnej kultury. Ionesco to mit współczesnego teatru. Sztuki te­go niezwykłego dramaturga przeszły przez niejedną scenę w Polsce, a wy­danie książkowe otrzymaliśmy w dwu tomach w 1967 roku. Niektóre z tych sztuk oglądałem, inne czytałem. Mogę powiedzieć w tej sytuacji, że jako tako orientuję się w pisarstwie autora "Ły­sej śpiewaczki". Wprawdzie nie ona mnie najbardziej zachwyciła, ale znacz­nie ją wyżej stawiam niż ostatnio po­kazaną we Wrocławiu "Grę w zabija­nego". Z wielkim szumem przeszły przez świat "Krzesła'', czy "Nosoro­żec", być może, że i polska prapremie­ra w naszym Teatrze Polskim zrobi fu­rorę, bo już słyszałem głosy, że to prawdziwe wydarzenie. Ba, jedna pani szeptała drugiej pani na ucho, że czuje się jak w Paryżu. A kilku wrocław­skich snobów wręcz uznało tę insceni­zację za szczyt dramaturgii światowej. To się nazywa mieć nosa, co jest dobre i zawsze trafić w dziesiątkę, A mnie się jakoś nie chce uznać "Gry w zabijane­go" nie tylko jako rzeczy znakomitej, ale nawet jako sztuki dobrej. Przyzna­ję się szczerze, że szczerze się nią nu­dziłem, to znaczy jej meandrami myślo­wymi, wymuszoną dramaturgią i pospo­litymi płyciznami artystycznymi. Sceny przegadane, już w momencie "poczęcia" podpowiadające swój koniec, zabijały tę skądinąd nieźle pomyślaną, tylko nie zupełnie szczęśliwie napisaną rzecz. Dla­czego wobec tego poszedłem, żeby obej­rzeć jej teatralny kształt artystyczny.

Ano, oczywiście dla Tomaszewskiego. I Tomaszewski próbował uratować co się dało z warstwy myślowej, wzbogacając ją, czy nasycając pierwiastkami widowi­skowymi, przesuwając zasadnicze moty­wy inscenizacyjne na plan ruchu, gestu, barwy. Czuło się, że materia literacka nie dawała ku temu nadzwyczajnych możliwości, ale przecież w scenach zbio­rowych mistrz mimów wyszedł zwycię­sko z tego dialogu z Ionesco. Toteż by­łem prawdziwie zachwycony trzema czy czterema układami scenicznymi, pomy­słowością i fantazją reżyserską. Gorzej powiodło się Tomaszewskiemu tam, gdzie zabrakło okazji do wielkiej widowisko­wości. Ginął rytm, gubiło się tętno sztuki, a aktorzy wciąż wyskakiwali z konwencji. A skoro już mowa o akto­rach, to jeden - jednak dużej klasy ar­tysta - absolutnie mnie zauroczył, da­jąc popis najwyższej miary estetycznej, tworząc ze swojej roli, czy przynaj­mniej jej epizodu, majstersztyk teatralny. Oczywiście mówię o Andrzeju Polkow­skim. Zwrócił też moją uwagę Stefan Lewicki. Nie najlepiej radziła sobie tym razem z interpretacją Marta Ławińska choć trudno jej zarzucić jakieś zasadni­cze uchybienia. Erwin Nowiaszek nie miał zbyt trudnego zadania w spek­taklu i na ogół wywiązał się ze swojej roli. Myślę, że nasz recenzent odda i in­nym sprawiedliwość. Ja kończąc, zachę­cam naród do obejrzenia spektaklu choćby dla skonfrontowania swoich wrażeń z niegdysiejszymi wrażeniami z Ionesco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji