Powrót Odysa
Po "Klątwie" i "Sędziach" danych w Teatrze Starym, na scenie Teatru Słowackiego wystawiono "Powrót Odysa". Znakomity to akord na stulecie urodzin wielkiego pisarza i krakowianina. Jerzy Goliński, reżyser tego spektaklu, przez miniony rok od powrotu do Krakowa, dał nam dwa przedstawienia (Pintera i Fredry) nie najwyżej szybujące, przecież w tym mieście teatralnym nauczyliśmy się dobrej cierpliwości i wyrozumienia dla przejściowych słabości artystów, jako że tylko średniacy budują zawsze swe dzieła na równej linii. Goliński do nich, na szczęście, nie należy. Po rocznym moratorium, które jak mniemam, było czasem koniecznym do adaptacji do nowych, bądź co bądź, warunków, Goliński przypomniał nam, z kim mamy do czynienia i kogo Kraków teatralny pozyskał. Łupnął donośnie, ostro i najważniejsze - w sam środek tarczy. Można przyczepiać się do niego, że tu i tam poszedł na efekciarstwo, że przedstawienie "Odysa" ma miejscami za wolne tempo, a niektórzy aktorzy mówią tekst do kamizelki, ale całości obrazu defekty te specjalnie nie szkodzą.
Powstało bowiem przedstawienie bogate zarówno artystycznie, jak i intelektualnie, śmiałe, a nawet prowokacyjne w swoich pomysłach - że wspomnę "zapożyczenia" inscenizacyjne wzięte z "Bolesława Śmiałego" - przedstawienie nie tylko dalekie od powielania tuzinkowych inscenizacji, jakich niemało na naszych scenach, lecz stanowiące oryginalną, własną propozycję dla polskiego teatru. Spektakl łączący wizję teatru ogromnego, uniwersalnego z polską glebą, ze źródłami bijącymi z tej ziemi, z jej czucia. A dla mego serca jeszcze szczególnie wzruszający, bo zakomponowany świadomie arcyteatralnie, daleki od pokus płaskiego imitowania rzeczywistości, prowadzony ręką reżysera, dla którego instrument sceniczny nie ma już chyba tajemnic.
A w pobok krok w krok idą przy nim Andrzej Stopka (scenografia) i Wojciech Kilar (muzyka), Stopka, jakżeby, przeniósł przygodę ostatnią Odysa na ziemię mu bliską, pod smreki Kościeliskiej, gdzie przed stu laty jego pradziad - wójt tej doliny - rozciągał rabusiów na drzewach. Wystylizował autentyczną Itakę na swojską, góralską enklawę. Jak trzeba, delikatnie, nie nachalnie, dał kostiumom świetne kolory i dowcip, a architekturze scenicznej - wiązania chochołowskiej izby, skrót artystycznej syntezy, miejsca tragedii, wczoraj, dziś, tutaj i wszędzie. Witamy świetnego artystę po powrocie do swego starego teatru.
I Kilar. Nie słyszałem jeszcze tak sugestywnej, tak przylegającej do przedstawienia, tak go wspomagającej muzyki w teatrze. Wtopiona w tekst, w działanie sceniczne wydawała się własnością nie kompozytora, lecz Wyspiańskiego. Aktorzy?
Odniosłem nieodparte wrażenie, że szli pod szczególnie twardą ręką reżyserską. Goliński, tak mniemam, jest inscenizatorem bezwzględnym, nie zostawia szczeliny nawet dla swobody czy dezynwoltury aktorskiej. W tym przedstawieniu, które jest przedstawieniem zespołu całego, owa apodyktyczność była chyba konieczna. Dostaliśmy bowiem spektakl rysowany dobrą współpracą wszystkich aktorów.
W roli tytułowej wystąpił Jerzy Kaliszewski. To trzecia już kolejna robota aktorska tego artysty po powrocie do Krakowa (wszyscy w tej recenzji powracają: od Odysa - po głównych twórców). Po "Mojej córeczce" "Meteorze" nie popadłem w entuzjazm, gdy przychodziło mi pisać o tym aktorze, w "Odysie" jestem za Kaliszewskim. Bardzo mi się podobał. Stworzył postać ogarniętą silnymi namiętnościami, a jednocześnie ważącą swe czyny na wadze myśli i rozumu.
I choć zdałoby się może bogatszego różnicowania nastrojów jest to rola znacząca.
W licznym zespole sugestywne kreacje stworzyli Jerzy Szmidt jako Telemak, Andrzej Mrowiec (Filoitios) Włodzimierz Saar (Eurymachos), zapamiętałem z sympatią Wojciecha Ziętarskiego (Antinoos), choć zaśpiewywał czasami z krakowska, Katarzynę Mayer (Penelopa), a zatrzymałbym także we wdzięcznej pamięci Andrzeja Balcerzaka (Eumajos), gdybym cokolwiek słyszał z tekstu, który był mu przypisany.
A przyjdzie się zgodzić z opinią wielu znawców twórczości autora "Nocy listopadowej", że "Powrót Odysa" należy do najwybitniejszych dzieł Wyspiańskiego. Ta sztuka brzmi jak wyzwanie rzucone poezji neoromantycznej budującej na geście i pobudce do czynu nie filtrowanego chłodem racjonalistycznej myśli. Ten Odys wrócony Itace nie wieńczy swego burzliwego żywota antyczną pointą ładu i harmonii, lecz staje przed decyzjami i odpowiedzialnością za nie.
"Idziesz przez świat i światu dajesz
kształt przez swoje czyny
Spójrz w świat, we świata kształt,
a ujrzysz twoje winy.
Kędyś ty posiał fałsz i fałszem
zdobył sławę,
tam znajdziesz kłamstwa cześć
i imię w czci plugawe."
Mają te słowa swe odniesienia najbardziej współczesne. W naszym świecie powikłanym i doświadczonym samowolą i zbrodnią, potrzeba rozrachunku ze swymi czynami, nakaz dźwigania za nie odpowiedzialności jest społeczną koniecznością. Nad naszymi głowami nieustannie wisi to pytanie i nie ma odeń istotniejszego. Świadomość jego nieustannej obecności musi być najważniejszą racją współczesności i źródłem optymizmu, gdy wybiegamy myślą w przyszłość.
I te pryncypia podnosi Wyspiański w swej sztuce, w tym antycznym temacie, który brzmi najbardziej współcześnie, a toczy się nie w jakiejś mitycznej Itace, lecz pod niebem dzisiejszym każdego kraju i każdego kontynentu. Tragiczne samounicestwienie Odysa Wyspiańskiego, którym chciał on rozgrzeszyć się za popełnione winy, nie wystarcza naszemu współczesnemu poczuciu odpowiedzialności. Wyspiański przecież ostro wystawił moralną wagę odpowiedzialności za czyny i działanie, które budujemy w swoim życiu.