Katastrofa
Styl, w jakim Teatr Polski w Warszawie obchodził osiemdziesięciolecie swego istnienia, mógł się podobać. Obowiązkową w takich okolicznościach fetę i celebrę ograniczono do minimum. Wprawdzie odbyła się uroczysta konferencja prasowa z Kazimierzem Dejmkiem, a jego aktorzy co wieczór elegancko witali publiczność, jednak głównym punktem jubileuszowego tygodnia był przegląd repertuaru - od "Powrotu Odysa" do "Zaczarowanej królewny" na dużej scenie i od "Nie igra się z miłością" do "Grubych ryb" w Teatrze Kameralnym. W tym przeglądzie znalazł się tylko jeden nowy spektakl - "Powrót Odysa". Wydawać by się mogło, nic bardziej stosownego na taką okazję niż Wyspiański. Niestety, byliśmy w Polskim świadkami katastrofy. Litania grzechów reżyserskich w tym spektaklu jest długa. Najbardziej oczywisty, najłatwiej uchwytny spośród nich, dotyczy sfery słowa. Dawno już nie słyszałam w teatrze tak źle mówionego Wyspiańskiego. Jest tutaj tylko, mniej lub bardziej udanie, recytowany. A rzecz przecież nie w tym, by modelować starannie końcówki frazy, by mówić dokładnie (choć i o to w tym spektaklu trudno). Mówić Wyspiańskiego naprawdę można wówczas - przepraszam za truizm - kiedy rozszyfruje się napięcia i konflikty wpisane w słowa. Tymczasem w spektaklu Szczepana Szczykny tekst dramatu układa się w najzupełniej zewnętrzny ornament. O czym mówi Femios w otwierającym całość (inaczej niż u Wyspiańskiego) monologu? Nie wiadomo. Dlaczego najpiękniejsze partie dramatu, te z III aktu, z arcyfrazą "Idziesz przez świat i światu dajesz kształt przez twoje czyny...", zostały porozbijane i zatratowane w scenicznym rozgardiaszu? Też nie wiemy. Można by takie przykłady mnożyć. Co musi niepokoić, bo przecież Kazimierz Dejmek nazywa swoją placówkę "teatrem słowa". Ale wspomniana wyżej zewnętrzność dotyczy tu również innych elementów, zwłaszcza gry aktorskiej. Widać ją mocno w scenach z zalotnikami, ocierających się chwilami o niekontrolowaną prywatność wykonawców. Widać w roli Odysa. Na pierwszy rzut oka Dariusz Biskupski wydaje się mieć do niej warunki. Nie potrafi się jednak zdecydować, kogo gra. Czy Odysa - widmo (tak chce reżyser), czy wiejskiego parobka, który powraca w rodzinne strony, by załatwić zadawnione porachunki. Miota się, krzyczy, toczy oczami i robi "straśnie polskie miny", a nie ma w tym cienia dramatu. Ani to Odys "przemyślny", ani "człowiek czynu", ani wreszcie ktoś, kto "krwi przedał duszę" i zwie się "Nikt". I z tego powodu nie istnieje w spektaklu Szczykny wielka problematyka dramatu Wyspiańskiego, która dotyczy generalnych praw bytu i ich konsekwencji dla ludzkiego losu. Skasowany zostaje "tragizm zupełny" utworu, o którym wnikliwe studia pisali m.in.: Stefan Kołaczkowski, Ostap Ortwin i Stefan Srebrny. Przyznaję się jednak, że pisząc najpierw o słowie, a potem o aktorach w tym spektaklu, dokonałam dość sztucznej operacji. Bo pierwszą przyczyną wszystkich słabości tego "Powrotu Odysa" jest pomysł inscenizacyjny, który wywiódł reżysera na przysłowiowe manowce. Mówiąc najkrócej, Szczykno postanowił odrzucić antyk Wyspiańskiego. Osadził zarazem tekst w realiach wcześniejszych, współczesnych dramatów Wyspiańskiego. Odwołał się również do malarstwa Jacka Malczewskiego. "Powrót Odysa" Szczykny rozgrywa się jednak przede wszystkim w teatrze. Tę zasadę logicznie rozwija scenografia. Mocno podkreślają ową teatralność detale dekoracji i kostiumy, a zwłaszcza kompozycja przestrzeni - malowana na płótnie dekoracja białego polskiego dworku w I akcie, prowizoryczna konstrukcja świetlicy dworu Odysa w II, obnażona aż do muru scena w akcie III, poza tym sztankiety, rampa itp. Ideę swego spektaklu Szczykno wyłożył w programie, w "słowie od reżysera" (m.in. czytamy: "Odys nie umiera, lecz po prostu schodzi ze sceny. Ten tułacz (...) nie jest zdolny do dokonania rachunku sumienia, wzięcia odpowiedzialności za własne czyny. Dlatego musi odejść"). Jednak jej realizacja, a raczej słabości dowiodły, że nie da się czytać "Powrotu Odysa" niczym "Wesela" albo "Wyzwolenia". Próba takiej właśnie lektury jest bodaj najcięższym z grzechów reżysera. Bo antyk u Wyspiańskiego nie był tylko dekoracją, choć na pewno stanowił pewną formę ucieczki od tematyki współczesnej. Szczykno pomija skomplikowanie poetyki i problemów tekstu, jest głuchy na jego wewnętrzną polemikę z ideą nietzscheanizmu (akceptowaną w poważnym stopniu w "Wyzwoleniu"), a także na wizję życia, które - wedle Wyspiańskiego - rozwija się wbrew nakazom moralnym (jego naturą jest gwałt). I aż przykro patrzeć np. na finał III aktu dramatu w tym spektaklu. Wyspiański osadził go w Boecklinowskim, tajemniczym pejzażu wyspy syren i wyspy śmierci, ku której płynie Charonowa łódź. A więc w pejzażu symbolicznym, którego źródłem jest kontrast daremnych wysiłków człowieka i zawsze niezmiennej natury. Natomiast Szczykno tę jedną z najpiękniejszych poetyckich wizji polskiej literatury dramatycznej przełożył na pseudochocholi taniec - machiny teatralnej (łuk Odysowy i łódź zarazem), która wywozi w kulisy hoże dziewoje wraz z otępiałym Odysem. Naprawdę - to nie znaczy nic.