Wielka scena, wielki kłopot
Po remoncie rusza główna scena Teatru Polskiego we Wrocławiu. Czy dla teatru oznacza to problem z frekwencją? - pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej
- U nas nie ma takiego problemu, był kłopot z tym, że nie mogliśmy zaprosić do sceny na Świebodzkim więcej niż 150 osób i zawsze mieliśmy nadkomplety - mówi Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu. - Według naszych obliczeń, brak dużej sceny wywoływał straty około 650 tysięcy miesięcznie, nie mogliśmy też grać wielu naszych najważniejszych pozycji. Teraz wrócą na afisz, poza "Ziemią Obiecaną", "Sen nocy letniej" i "Hamlet" Moniki Pęcikiewicz, "Tęczowa Trybuna 2012" Strzępki i Demirskiego, a także "Kuszenie cichej Weroniki" Krystiana Lupy. Nowe miejsce uzyska "Titus Andronicus" Jana Klaty.
- Duża scena pozwoli nam też wzmocnić repertuar o nowe duże produkcje - "Zachodnie Wybrzeże" Koltesa w reżyserii Michała Borczucha, "Fausta" Krzysztofa Garbaczewskiego i "Dziady" Michała Zadary - zapowiada Mieszkowski. - W osiągnięciu odpowiedniej formy pomoże nam nowe wyposażenie sceny, jedno z najnowocześniejszych w Europie: świetlne, dźwiękowe, akustyczne.
600 miejsc w Dramatycznym
Krzysztof Mieszkowski zapowiada, że po wakacjach dojdzie do ograniczenia liczby miejsc, ale nie z powodu obaw o frekwencję, lecz by poprawić warunki odbioru.
- Od maja do wakacji czeka nas dokończenie przebudowy, ponieważ obecnie z wielu punktów widowni nie widać dużych fragmentów sceny - tłumaczy. - Gdybyśmy nie ograniczyli liczby do 560, musielibyśmy wydać dodatkowe 1,5 mln zł na nowy system dźwiękowy. Wolimy inaczej wyprofilować fotele.
Kwestia wykorzystania widowni i problemów z frekwencją stanowiła jeden z głównych motywów zmiany dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie, którym został po Pawle Miśkiewiczu Tadeusz Słobodzianek. Władze miasta sugerowały, że duża scena jest wykorzystywana za rzadko, co obniża frekwencję i wpływy. Uwagi te nie uwzględniały specyfiki przedstawień Krystiana Lupy, który od lat używa widowni amfiteatralnej, postawionej ponad fotelami, bo tak tworzy się bliższa, mniej formalna relacja między widzami i aktorami.
- W Teatrze Dramatycznym Scena im. Gustawa Holoubka ma widownię na 600 miejsc - mówi Szymon Majewski, specjalista PR. - To duże wyzwanie, ale też trudno o większą satysfakcję dla twórców niż pękająca w szwach widownia. Pomysłem Tadeusza Słobodzianka dla tej sceny jest repertuar oparty na spektaklach wieloobsadowych, opartych na współczesnej dramaturgii, nowych przekładach klasyki i nowych adaptacjach wybitnej literatury nieteatralnej.
Szymon Majewski dodaje, że już dyrekcja Tadeusza Słobodzianka w Teatrze Na Woli, który ma 380 miejsc, pokazała, że gra spektakle wyłącznie z tradycyjnym układem widowni, bez jej ograniczania.
- Z naszego doświadczenia wynika, że nie trzeba obniżać poziomu artystycznego, grać fars lub zatrudniać wyłącznie aktorów znanych z kolorowych gazet, by mieć komplety - mówi Majewski. - Dowodem może być "Nasza klasa", "Amazonia", "Iluzje" czy "Madame".
Narodowy na 516 widzów
Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego, gdzie sala im. Bogusławskiego może pomieścić 516 widzów, mówi z ironią, że reżyserzy nie obawiają się konfrontacji z dużą sceną, ponieważ mają o sobie dobre mniemanie.
- Tymczasem duża przestrzeń jest trudnym sprawdzianem warsztatu i prawdy teatralnej. Inaczej się w niej gra niż w kameralnych warunkach, gdzie jest łatwiej. To oczywiście także sprawdzian dla aktorów - mówi Jan Englert. - Na dużej scenie trzeba wiedzieć nie tylko to, co się chce powiedzieć, ale i jak to zrobić.
Szefowi artystycznemu Narodowego też zdarzyło się w ostatnim czasie ograniczać widownię. Wprowadził ją na scenę w spektaklu "Udręka życia" Levina z Anną Seniuk i Januszem Gajosem.
- Nie chciałem grać tego tekstu "między zlewem a sedesem" jako rzeczy przyziemnej, wolałem dramatowi nadać wymiar metafizyczny, kosmiczny, a jednocześnie zastosować intymne środki - mówi dyrektor Narodowego. - Poza tym to sztuka oparta na dialogu dwójki aktorów. Z natury kameralna.
Następną premierę Jan Englert zrealizuje już bez ograniczeń przestrzeni. Wyreżyseruje "Bezimienne dzieło" Witkacego, które kiedyś pokazał na Scenie Kameralnej Polskiego.
- Wielkość widowni to rzecz względna, zależna od profilu repertuarowego, populacji miasta czy regionu - mówi Adam Orzechowski, dyrektor Teatru Wybrzeże. - Nasza widownia liczy sobie 450 miejsc łącznie z balkonem i uważam, że to liczba optymalna.
Orzechowski podkreśla, że duża scena wymaga nie tylko osobnego repertuaru, ale i kalkulacji kosztów.
- Z taką perspektywą planujemy cały rok, bo nie możemy grać nieustannie "Zmierzchu bogów", których pokazanie kosztuje 20 tysięcy zł. Bilansujemy koszty, pokazując m.in. "Sex dla opornych". Gra tylko dwójka aktorów, a ma podobną frekwencję i wpływy. Nasz problem polega na tym, że Wybrzeżu obniżono dotację o 1,5 mln zł.
Obecnie największymi hitami dużej sceny są "Baba Chanel" i "Arabella" w reżyserii Adama Orzechowskiego. W kwietniu planowana jest premiera "Czarownic z Salem" w reżyserii Adama Nalepy.
U Warlikowskiego 450
- 450 miejsc to, moim zdaniem, optymalna liczba i tyle będzie na widowni Nowego Teatru po przebudowie, gdy ruszymy w sezonie 2014/2015 - mówi dyrektor Karolina Ochab. - Wszystko zależy od spektaklu. W hali ATM, gdzie obecnie gościnnie gramy, zapraszamy od 400 do 700 osób. Bez względu na to, jaką planuje się widownię - kalkulację sprzedaży biletów robi się na poziomie 75-80 procent.
Ochab nie potrafi ocenić, ile biletów trafi do sprzedaży na czerwcowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego wg "Kabaretu" i "Shortbus", który pojedzie potem do Awinionu.
- Jednym z założeń tej premiery jest również to, że chcemy naszej publiczności zaprezentować halę MPO przed przebudową - mówi Karolina Ochab.