Artykuły

Apokalipsa nie świętego Mateusza

"Mój niepokój ma przy sobie broń" w reż. Julii Mark w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Luiza Buras-Sokół w Echu Dnia.

Tekst sztuki "Mój niepokój ma przy sobie broń" kielczanin Mateusz Pakuła napisał specjalnie dla teatru imienia Stefana Żeromskiego. Oglądając spektakl odczuwa się, jakżeby inaczej - niepokój właśnie. Ale widz jest bezbronny, bo wie, że na scenie dzieje się rzeczywistość, jaka otacza go na co dzień, a na którą nie ma wpływu.

Dyrektor kieleckiego teatru Piotr Szczerski po raz kolejny udowodnił, że oddanie sceny we władanie młodym twórcom to doskonałe posunięcie. Powstał jednak spektakl dla wszystkich, także dla starszych, którym przyszło żyć w scyfryzowanym świecie pełnym facebooka, "słit foci", programów talk show, hip hopu, innej, niż na przełomie lat 60. i 70. rewolucji seksualnej, bo nie buntującej się przeciw niczemu.

Pakuła zapowiadał, że jego zamierzeniem jest stworzenie nowego języka teatru, który mógłby opisać "mutujące jak wirusy" uczucia. Ten raczej jednak nie powstał, chyba, że nowym językiem można nazwać intertekstualną mozaikę złożoną z mowy telewizyjnej, muzycznych hitów, fragmentów Biblii, klasyki światowej oraz polskiej literatury, refrenowych powtórzeń i obrazów przeskakujących jak w grze komputerowej. Z dużym zaangażowaniem słucha się jednak tekstu sztuki, momentami świadomej samej siebie, a więc grającej z widzem.

Bohater Pakuły - Guliwer, który za pomocą teleportacji podróżuje po wyspach istniejących chyba bardziej w jego świadomości, niż naprawdę, to everyman, otwarty na zmiany i doświadczenia, ale mówiący językiem znudzonego pokolenia "bruLionu". Podczas swych podróży widzi to, co ogląda co wieczór w wiadomościach, tyle, że przejaskrawione. Na Wyspie Liliputów jest to bieda i propagandowa rozpacz po śmierci "ukochanego wodza" (analogia do śmierci Kim Dzong Ila), na Wyspie Troskliwych Misiów - bananowa młodzież, japiszoni żyjący od piątku do piątku, na Wyspie Hibakusza - życie po skażeniu nuklearnym. Wyspa Arvo to wirtualne archiwum, które zastąpiło już chyba raj w rozumieniu Borghesa, postrzegany jako wielka biblioteka. To na tej wyspie Renifer Hans (rewelacyjna, na długi czas przykuwająca uwagę widza Dagna Dywicka) wygłasza przerażającą wizję apokalipsy, która już się dzieje. Bo to nie Bóg czy Szatan są odpowiedzialni za postępującą zagładę. To my sami, "tracąc umiejętność zespalania się z drugim człowiekiem" zmieniamy znaczenie uczuć i dezaktualizujemy wartości, stajemy się ekshibicjonistami i podglądaczami jednocześnie.

Twórcy spektaklu pozostawiają widza wewnętrznie rozedrganego, nasyconego postmodernistyczną mieszanką obrazów i symboli, pobudzonego rewelacyjną, wzmagającą niepokój muzyką graną na żywo. "Mój niepokój ma przy sobie broń" w reżyserii Julii Mark ogląda się z zaciśniętymi zębami rozluźnianymi na śmiech, bo spektakl jest zabawny. Ale po rozbawieniu przychodzi refleksja. I jeśli to jest wyznacznikiem nowego teatru, to kielecka sztuka jest jego wzorcowym przykładem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji