Nieznośna powtarzalność
Tomasz Man zrealizował sztukę Jona Fosse'a poprawnie - nam ciekawszy wydaje się teatr pełen namiętności. Świat reżysera i dramaturga, którego jesteśmy uczestnikami, nie ma drugiego dna.
Bohaterowie rozmawiają ze sobą strzępami zdań. Dominuje proste oznajmienie "idę się położyć" na przemian z dziecięcymi zastrzeżeniami "chyba tak", "chyba nie" - to jedyna magia słów, jaka wywołuje jakąkolwiek zmianę zachowań. Obrażeni na siebie trzaskają drzwiami, ciskają książką o blat stołu, kopią krzesło. Zmęczeni pracą lub chorobą faktycznie idą się położyć, wątpiący i tak na nic nie znajdują odpowiedzi. Jakbyśmy oglądali skecz, w którym zacięła się taśma z dialogami.
Dziewczyna (Dominika Figurska), jej chłopak (Marek Ryter), rodzice (Halina Śmiela-Jacobson i Edwin Petrykat) i siostra (Joanna Pierzak) są niczym bezwolne marionetki miotające się pomiędzy oknem a drzwiami, pomiędzy stołem a schodami w mechanicznych, powtarzalnych ruchach i gestach. Czasem przypominają nawet groteskowe figurki oglądane podczas szybkiego przewijania taśmy magnetowidowej na podglądzie. Fosse ma zbyt mało do powiedzenia, byśmy dali się naprawdę oczarować.
Przedstawienie trudno uznać za artystyczny popis. Bohaterów Fosse'a spotykam z reguły wśród ludzi, dla których Stachursky i latynoskie telenowele to intelektualny szczyt.