Artykuły

Pocałunek przyczyną katastrofy

"Sąd Ostateczny" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Tylko Agnieszka Glińska potrafi zrobić świetny, nieoczywisty spektakl jednocześnie o miłości, romansie i katastrofie. Może i narodowej.

Szczęśliwy ten, kto ma Glińską za adwokata. Na otwarcie dyrekcji w stołecznym Studio urządziła "Sąd Ostateczny" wg Ödöna von Horvátha, jednak z typową dla siebie wyrozumiałością dla ludzkich słabości. Spektakl o tym, że również zwykłymi ludźmi targają wielkie emocje. O młodziutkiej Annie (Agnieszka Pawełkiewicz), która pomimo zaręczyn z przystojnym Ferdynandem uwikłała się w niedający się zrozumieć romans z nieszczęśliwym, żonatym dróżnikiem Hudetzem (Łukasz Simlat).

Reżyserka drążyła temat zdrady w "Lekkomyślnej siostrze", "Iwanowie" i "Trzech siostrach". W "Sądzie Ostatecznym" pokazuje wampiryczny żywioł, który paraliżuje umysł i ciało i doprowadza kochanków do szaleństwa, śmierci lub zbrodni. W pocałunku, będącym przyczyną katastrofy kolejowej, objawia się siła fatalna.

Glińska nie lubi koturnowego teatru, dlatego wyreżyserowała prowincjonalną balladę z udziałem weselno-pogrzebowych muzykantów. Z pozoru banalna rzeczywistość odsłania przed nami pułapki egzystencji i czeluście ludzkiego piekła. Teatr codzienności odlatuje z zapyziałej stacyjki w kosmiczny, metafizyczny wymiar niczym rakieta. Odlot rozpoczyna tajemniczy Gość (Modest Ruciński) rodem z diabolicznych piosenek Toma Waitsa. Zamawia w karczmie piwo, bo pali go wewnętrzny ogień. Wszystko, co robi, pachnie piekielną siarką. Lepiej mu nie ufać, gdy rozgrzesza kochanków, chrapliwie mrucząc "Miłość ci wszystko wybaczy".

Wcześniej Ruciński zagrał obwoźnego sprzedawcę kosmetyków, który musiał uciekać z miasteczka, bo nie udało mu się namówić mieszkańców, by żyli piękniej. W rozdwojonej postaci drzemie anioł i diabeł, tak jak we wszystkich ludziach, o których opowiada Glińska. Podobnie jak w scenograficznym motywie, wstędze, splata się w nich to, co ciemne i jasne. Ludzki korowód, o którym śpiewa Anna słowami Leśmiana, przechodzi na zmianę przez piekło i raj. Przestrzeń gry przypomina biało-czarną szachownicę: widzów posadzono również w lewej części sceny, ta zaś zajmuje prawą stronę widowni.

Jesteśmy od początku w centrum wydarzeń, wiemy, kto spowodował katastrofę, ale reżyserka przestrzega przed nazbyt oczywistymi oskarżeniami, bo pachną totalitaryzmem. Prokurator (Krzysztof Stelmaszyk) nie daje sobie rady z własnym nieszczęściem. Ten, który zostanie ułaskawiony, może być przestępcą, co nie znaczy, że ponosi pełną odpowiedzialność. Brat (Krzysztof Stroiński) zdradzonej pani Hudetz (Dorota Landowska) drwi z niej, gdy uważa się za niewinną. Każdy przypomina dróżnika, który nie nastawił na czas semafora z czerwonym światłem, kiedy zawiodły moralne hamulce.

Scena Sądu Ostatecznego, gdy pojawiają się duchy ofiar, może robić wrażenie ironicznego komentarza do "Sprawy" Jerzego Jarockiego, który poprzez lucyferyczną tragedię Słowackiego badał polskie fatum z katastrofą smoleńską w tle. Glińska sugeruje, że diabeł tkwi w szczegółach, zaś wypadki bywają efektem splotu ludzkich słabości i złych emocji. Tylko dzieci są niewinne, co widać we wzruszającej scenie tańca anielsko wyglądającej dziewczynki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji