Artykuły

Romantyzm i zapętlenie

Historię uniwersalnej tyranii zaproponował kaliskim widzom w swojej najnowszej inscenizacji Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego. Wyreżyserowane przez Jana Buchwalda "Tango" Sławomira Mrożka to porcja dobrej zabawy i niepokojących refleksji.

Pełna komizmu i dramatu walka wynaturzonego postępu ze sztywną tradycją w dramacie Sławomira Mrożka nasuwa skojarzenia z parodią zachwytu nad nowoczesnością, poruszaną w "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza. Na te problemy Mrożek nałożył rozkręcającą się z minuty na minutę machinę tyranii: w wydaniu "postępowym", konserwatywnym, a na koniec plebejskim.

Kaliska inscenizacja, rozgrywana w mrocznej scenografii, najpierw ilustruje postępowy nieład, który później, po transformacji Artura (Jakub Ulewicz) w zwolennika tradycji, zmienia się w pozorny ład. Młody, dręczony rozterkami tyran w poszukiwaniu idei, która dałaby odrętwionej nowoczesnością rodzinie sens istnienia, dociera ostatecznie do filozofii nihilizmu, chaosu i śmierci. Jego romantyczne uniesienia w sposób naturalny mieszają się z gombrowiczowskim zapętleniem.

Jakub Ulewicz bardzo dobrze poradził sobie z jedną z najtrudniejszych swoich ról na scenie. Panował nad warsztatem, a jego sugestywna gra prawie cały czas przykuwała uwagę. Tylko w momentach gdy pozostawał sam z Moniką Szalaty (Ala) - dziewczyną, którą traktował jak instrument w rewolucyjnej walce o ideę dla rodziny - ze sceny wiało nudą. Nie była to jednak ani wina Ulewicza, ani młodej aktorki, której reżyser powierzył w sztuce funkcję swojego asystenta, a która w kwestiach z innymi aktorami wypadała poprawnie, choć jej gra przedwcześnie nabiera cech manierycznych. Wydaje się, że z winy reżysera rola Ali nie została podporządkowana bardziej dominującej postaci Artura. Może też Jan Buchwald pozwolił im na zbyt małą dawkę erotyzmu.

Tej postaci potrafiła się z mistrzowską umiejętnością przeciwstawić tylko filuterna i mądra babcia Eugenia, którą perfekcyjnie zagrała Kazimiera Starzycka-Kubalska, nestorka sceny nad Prosną. Jej rola - pełna zaskakująco znakomitej kondycji, pogody ducha i pewności gry - niesie wiele radości i refleksji eschatologicznych.

Ku zaskoczeniu wielu, prawdziwym bohaterem na scenie był jednak Janusz Grenda, grający ojca Artura, Stomila. Ten aktor średniego pokolenia od kilku lat jest luźno związany z teatrem - na co dzień pracuje w swoim sklepie przy kaliskim rynku. Ostatnio nie miał olśniewających ról, w tej jednak odnalazł się znakomicie i może ją zapisać do najbardziej udanych. Grenda ujawnił prawdziwy talent komediowy w roli zagubionego pantoflarza, który nie potrafi zbuntować się przeciw dyktaturze swego zbyt liberalnie wychowanego syna i jego sojuszników - wuja Eugeniusza (Warszosław Kmita) i przyprawiającego mu rogi służącego Edka (Mariusz Michalski).

Para Kubalska-Grenda z parą Kmita-Michalski (o immanentnych dla ich osobowości cechach gry) wraz z dobrą rolą (szczególnie w pierwszej odsłonie) Bożeny Remelskiej (Eleonora), nadała całości kształt udanej groteski, wzbudzając na widowni spontaniczny śmiech, o który tak trudno w kaliskim teatrze.

I tylko szkoda, że do Kalisza na premierę nie przyjechał mistrz Mrożek - przesłał dyrektorowi i reżyserowi w jednej osobie list z podziękowaniami i tłumaczeniem, że oddaje się rozkoszom przeprowadzki z hotelu do własnego mieszkania w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji